e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Yanina: „We właściwym momencie” — Miejsce

Komentarze» Wersja mobilna»

Janina: We właściwym momencie - Miejsce

Miejsce

To było miejsce tak różne od innych.
Mrok czołgał się z nisko pochyloną głową zmieszany z zapachem wilgoci znad rzeki.
Wnikał przez bramy miasta.
Przesiąkał przez mury.
Rozprzestrzeniał się z zakamarków w korytarze ulic.
Żółtawym ciepłem napełniał wnętrza domów.
Wychodzących okrywał u drzwi tajemnicą ciemności i towarzyszył im zasłaniając oczy.
Wijącą się wstęgą melodii wabił do źródła muzyki i czystych barw tęczy.
To tam podziwiano magiczną przemianę budowli,
jak fioletowe światło wydobywało z fasad kamienic subtelne elementy zdobienia,
a w czarnych otworach okien jarzyły się snopy iskier.
Właśnie na to czekały przez długie wieki,
żeby urodą swoją zatańczyć,
oczarować zmysły,
bezwzględnie pokonać potęgę wyobraźni smakiem rzeczywistych doznań,
wieżę kościoła przebierać w suknie kolorów,
odzwierciedlić szybami wibrację tonów w ciasnej przestrzeni rynku,
dać dachom oparcie dla stóp anioła, gdy wznosił się po szczeblach dymu i podrywał do lotu rozpostarłszy skrzydła,
otoczyć deszcz fajerwerków konturem kamiennej bramy.
A potem stopniowo przygaszać światła,
wyciszać dzwonienie nut,
rozpraszać magię nastroju owej nocy spławiając ją do rzeki,
nad którą łuk mostu huśtał się rytmem moich kroków
ponad płynącym lśnieniem
pchanym powiewem wiatru,
w poprzek kierunku ruchu
do bezgwiezdnej otchłani drugiego brzegu,
gdy się w nią powoli zanurzałam,
gdy w niej brodziłam niepewna niewiadomego za nieznanym zakrętem ścieżki,
niepewna kształtów postaci wyłaniających się na chwilę i znikających w gęstej substancji głębokiego cienia,
niepewna niewyraźnie migoczącej przez drzewa stacji kolejowej, gdzie łączą się i rozchodzą ludzkie drogi.
Smugi brudu na nierównych płytkach posadzki.
Wybita szyba.
Niemalże puste pomieszczenia.
Jeden tylko bezdomny śniący bezpiecznie na ławce w poczekalni.
Kilku podróżnych z bagażami wkomponowanych w wyspy zaniedbanych peronów.
Przytulne ciepło zapachów w barze.
Trzeszczące starością krzesełko.
Postać drzemiąca z głową położoną na stole pomiędzy ręką i łyżką, obok talerza z niedojedzonym posiłkiem.
Na tle płaszczyzny okna profile mężczyzny i kobiety zapatrzonych w siebie z tęsknotą,
jeszcze przed rozłąką,
z możliwością przedłużenia czasu
trwania
splotu
dłoni.
Plama rozlanej kawy na blacie.
Śliskie ślady zatłuszczonych palców.
Włączony telewizor.
Jazgot hamującego pociągu.
Zakurzone chusty pajęczyn lepko uczepione stropu.
Przepalona żarówka.
Nikt nie wysiadał i nikt nie wychodził powitać.
Zegar płynącego czasu.
Przejście przez tory.
Niepozorne wejście z wypaczonymi drzwiami na uszkodzonym zawiasie jak zapomniane skrzydło niedołężnego anioła.

Tłok małej salki,
gwar toczonych rozmów,
rozgorączkowane głosy,
zdezelowane komputery,
przekleństwa wieszania się systemu,
kłótnia o zapłacone minuty,
podniecenie prawie dorosłych mężczyzn jakąś grą w sieci,
jakimś zabijaniem,
jakimś podstępem,
pułapką
i sprytnym sposobem jej ominięcia,
tętno radości z akcji toczącej się szybko w ich życiu
raz w tygodniu przez dwie godziny
wykupione za pieniądze zarobione w nudnej rzeczywistości małego miasteczka,
bezrobocia,
byle jakiej codzienności,
bez perspektyw.
Smak życia w czubkach palców uderzających w klawiaturę.
Brak ruchu na zewnątrz.
Powietrze przemieszczające się tylko pod naporem pociągów przybywających skądinąd,
w domyśle: z lepszego świata.
Jesienny zapach gnijących liści.
Zaniedbanie, niechlujstwo i bieda jak wszędzie.
Gdziekolwiek się nie dostać, wszędzie było tak samo.
Miejsce, jakich wiele.

Ile to było warte?

Ta sekwencja obrazów, w które zostało wpisane moje ciało, która została zapisana w mojej świadomości.

Ile to było warte, nie śmiałam oceniać mając jeszcze w pamięci ten sam pejzaż w południe wypełniony słoneczną obecnością tego, który nie miał tam być ponownie razem ze mną. Ciągle odtwarzałam tamten krajobraz przykurzony pyłem późniejszych wydarzeń, wyblakły zapomnieniem, płynący nurtem wezbranej rzeki i występujący z jej brzegów.

Ile to było warte?
Zatrzymanie intencji na jakimś dworcu i śmiałe spojrzenie w puste drzwi wagonu.
Nie miałam wtedy pojęcia, czułam, że bardzo wiele, jako że przywiodło mnie tam złudzenie nicości do podobnych mi ludzi, nie wiedziałam po co.
Zapewne nie wróciłabym już do strumienia zdarzeń tamtej nocy sądząc, że jest nieodwracalnie wyschnięty, wyczerpany,
gdyby nie jego wycena, dokonana przypadkiem przez postronnego człowieka,
że tamto było warte tyle, ile uśmiech osoby wyrażający radość z ocalonego jej życia.


Należałoby czasem odwracać naturalny odruch reagowania i to, co wydaje się nadzwyczajne, pozbawiać wartości, a dodawać jej temu, co jest nijakie.
Trzeba ćwiczyć uwagę w rozpoznawaniu z dużej odległości śmieci płynących z nurtem rzeki.

© Copyright by Yanina, 2003



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.