e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna Jendzio: „Syn watahy” — odcinek 6.

Komentarze» Wersja mobilna»

Syn watahy odc. 6.

– Polecam potrawkę z rena z kaszą. Świetnie przyprawiona ziołami i suszonymi borówkami.

 – I piwo – dodał Girdion.

Karczmarz gestem skinął na pryszczatą dziewkę. Chyżo skoczyła wypełnić polecenie.

– Gdzie mój sługa?

Czoło karczmarza zmarszczyło się w niezadowoleniu.

– Ten skąpiec siedzi u Chromego Terbe – wymieniając imię swojego konkurenta splunął na kamienną podłogę. – Ten knurzy syn rozcieńcza trunki i ma szpetne ladacznice, ale też oddaje je niemal za bezcen, więc znajduje chętnych.

Girdion uśmiechnął się, rozbawiony irytacją karczmarza. Choć jego gospodarz towary i usługi miał dobre, to jednak słono kazał sobie za nie płacić. Ceny nie były na sakiewkę zwykłego sługi, stąd miał pełne zrozumienie dla postępowania Unaru. Swoje myśli zachował jednak dla siebie, nie chcąc urazić karczmarza.

Pojawiła się dziewka z dzbanem piwa i dwoma kubkami. Gospodarz polał im obojgu, po czym przechylił swój kubek i jego zawartość pochłonął trzema potężnymi łykami. Pił ochoczo, bo przecież za napitek zapłacić miał jego gość. Odstawił naczynie dopiero po dwóch dolewkach i rękawem otarł tłustą, spoconą twarz.

– Polowanie udane? – spytał karczmarz.

Twierdząco skinął głową.

 – Widziałem niedźwiedzie i tygrysie skóry. Widziałem też pakunek – powiedział mając na myśli skórę północnego smoka. – Dostaniesz, panie, dobrą cenę.

Karczmarz wiedział, że Girdion owija skórę smoka.

– Niebezpiecznie jest wieźć tak cenną rzecz… – w głosie karczmarza pobrzmiewała propozycja.

Szlachcic lekko się uśmiechnął.

– Wiesz, że jej nie sprzedam. Na południu dostanę pięć razy tyle. Warto ryzykować, Druvinie.

Karczmarz przez moment intensywnie wpatrywał się szlachcicowi w oczy, po czym szczerze uśmiechnął się, ukazując nadpsute zęby.

– Nie dasz mi zarobić – rozbawiony walnął pięścią w stół. – Gdzie to jedzenie? – zniecierpliwiony huknął na usługujące dzierlatki, po czym ponownie zwrócił się do Girdiona. – Zostaniesz tu jakiś czas? Psy pewnie potrzebują odpoczynku.

– Jutro ruszam. Wiosna blisko, lód jest cienki, może zacząć pękać.

– Szkoda. Ostatnim razem…

– Ostatnim razem spiłeś mnie gorzałą i podsunąłeś niewolnicę, która słono mnie kosztowała.

– Dobry towar musi być w cenie.

– Tylko doszkol ją w pieszczotach. Za to, co zapłaciłem, powinienem otrzymać znacznie więcej.

– Od twojej ostatniej wizyty przeszła świetne szkolenie – uśmiechnął się karczmarz. – Dzisiaj też mogę ci ją podesłać – badawczo spojrzał na szlachcica.

Obaj uśmiechnęli się znacząco. Dziewka przyniosła półmisek z jedzeniem i postawiła przed Girdionem. Uśmiechnęła się przy tym znacząco, ale on nie odwzajemnił uśmiechu. Teraz interesowało go coś innego. Odeszła lekko zawiedziona.

– Wiem, że obserwujesz przybywających na zamek. Czy ostatnio, może dzień temu, przybył myśliwy prowadzący dwie pary sań ciągniętych przez dużą liczbę psów?

Tęgi mężczyzna zamyślił się na chwilę.

– Był taki. Wczoraj. Zdziwiło mnie, że sam prowadzi dwie pary sań, w tym jedne wyładowane ponad miarę. Coś mętnie tłumaczył, że kupił okazyjnie od chorego myśliwego, który już nie miał siły pilnować ładunku. Jego sługa miał zabrać swego pana na południe. Nie dopytywałem się, ale pewnie znalazł którąś z ofiar wilkołaka.

Teraz Girdion uniósł brwi w nieukrywanym zaciekawieniu. Karczmarz jednak delektował się jego ciekawością, specjalnie opóźniając kontynuację swoich opowieści.

– Mówże – Girdion wycedził przez zaciśnięte zęby, tak, by inni go nie usłyszeli.

– W ostatnim czasie w okolicy było kilka ataków wilkołaka.

– Wczoraj naszliśmy dwie ofiary bestii – przyznał szlachcic.

Karczmarz lekceważąco machnął ręką.

– O dwa dni drogi na wschód i południowy zachód znaleziono kilka ciał. W sumie czternaście.

– Zamordowała czternaście osób na raz? – zdziwił się Girdion.

– Nie. Zaczęło się jesienią, niedługo po tym jak przybyłeś tu, panie. Kilka dni po twym odjeździe zaatakowała tu, w zamku, potem grasowała na morzach.

– A tępiciele? Nie urządzili obławy?

– Nic nie dała. Bestia uszła. Sam, panie, wiesz, jak rozległe to tereny. Łatwo się ukryć przed mieczem sprawiedliwości.

Girdion potakująco pokiwał głową.

– Pewnie za myśliwymi przeniosła się na północ – naraz wspomniał znalezionych na szlaku myśliwych – a teraz jak powracają, ciągnie za nimi na południe.

Karczmarz sapnął.

– Więc już niedługo odejdzie i po kłopocie – powiedział z nieukrywanym zadowoleniem. – Bez myśliwych będzie musiała trzymać się zamków, a tu szybko ją wytropią.

– A ten myśliwy, co rzekomo odkupił skóry, nocował na zamku?

– Nie. Bardzo się spieszył. Sprzedał część skór i jedne sanie z psami. Kupił nieco zapasów, najął poganiacza i wyjechał.

– Pewnie ty kupiłeś te skóry – domyślił się.

– Nadarzyła się okazja – z zadowoleniem uśmiechnął się karczmarz. – Chciał szybko sprzedać i nie targował się o cenę. Grzechem byłoby przepuścić taką okazję… Dlaczego on cię interesuje?

– To prywatna sprawa – Girdion nie chciał zdradzić swych powodów.

Karczmarz wiedział, że niedobrze byłoby zbyt nalegać.

– Pamiętasz, jak wyglądał?

– Niski, krępy, rude włosy i krzywy na lewo nos. Chrapał, jak mówił. Śmiesznie chodził, kiwając się na boki.

Druvin zapamiętał sporo szczegółów. Oprócz pracy w kuchni i handlowaniu z poganiaczami, nie miał innych ciekawych zajęć. Obserwowanie przybywających było jego jedyną rozrywką. Dobrze też było wiedzieć, z kim miało się do czynienia.

– Myślisz, że to wilkołak?

– Być może.

Girdion nie zadawał już więcej pytań. Zapach jedzenia był zbyt kuszący. Szybko pochłaniał przyniesioną mu porcję. Szczególnie doskonale smakowały mu suszone borówki w sosie. Były po prostu delicją dla podniebienia. Od wielu tygodni nie jadł owoców. By zapobiec szkorbutowi, jak Inemarui, jadł surowe mięso z upolowanych zwierząt.

Dalszą konwersację przerwało im wejście sług Girdiona. Syrre i Talvar przyprowadzili Unaru.

– Zgadnijcie, panie, gdzie go znaleźliśmy?

Druvin skwitował ich wesołość mruknięciem niezadowolenia. Skinął też na dziewki, by przyniosły im jedzenie, a sam udał się do swoich obowiązków.

– Leżał na takiej cycatej, że swymi wdziękami mogłaby obdzielić jeszcze nas – śmiał się Syrre.

Unaru nie zwracał uwagi na rozbawienie swych towarzyszy, tylko podszedł do szlachcica.

– Dobrze widzieć was, panie, całym i zdrowym – pokłonił się.

Girdion wskazał mu miejsce za stołem.

– Dobrze, że jesteście, panie – radość sługi była prawdziwie szczera. – Jeszcze kilka dni i chyba sam pobiegłbym na południe. Na bogów, jak można tu żyć całymi latami?

– Nie nudziłeś się, z tego, co wiem.

Unaru uśmiechnął się, domyślając się, o jakich rozrywkach wspomniał jego pan.

– Widziałeś tego wilkołaka?

– Nie. Nie było mnie wtedy na zamku. Psy potrzebowały ruchu, tak jak i ja – dodał szybko, widząc pytające spojrzenie swego pana – ale widziałem zwłoki. Dobrze go bestia sprawiła – powiedział jakby z zadowoleniem w głosie – to znaczy… – dodał szybko, widząc tym razem przyganę we wzroku pryncypała – chciałem powiedzieć, że go mocno poszarpała i obżarła. Tępiciel nie musiał już mu obcinać głowy.

– Radzę wam ciszej o tym rozprawiać – mruknął karczmarz, który przyniósł jedzenie sługom – miejscowi i zamki nie lubią, by rozgłaszano takie wieści. To psuje interesy – po napomnieniu zawrócił po kolejny dzban piwa i kubki.

Girdion dyskretnie powiódł oczami dookoła. Inni mężczyźni udawali, że zajęci są swoimi sprawami. Każdy jednak zerkał w ich kierunku i ustawiał się tak, by jednym uchem wyłowić jak najwięcej informacji.

– Niepotrzebnie się denerwuje – skrzywił się Unaru, nachylając się przez stół – bydlę ubito pod zamkiem Farvind. Zamkowy mag wyczuł jego obecność poprzedniego dnia. Wiedział, że nie przepuści okazji i zaatakuje. Urządzono zasadzkę. Zwiększono patrole na ulicach, więc zaatakowała obóz myśliwych pod murami. Była cholernie silna – dodał takim tonem, jakby osobiście widział to starcie. – Podobno mag nigdy się z taką nie zetknął. Zagryzła pięciu, poraniła dwóch tak, że jeden z nich skonał, nim zanieśli go do cyrulika, ale pozostali osaczyli ją i utłukli. Bydlę przeliczyło swoje możliwości.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2011



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.