e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Janusz GEMBALSKI: „Omen” — odcinek 9.  | pobierz free-booka » free-book ikona

Komentarze» Wersja mobilna»

Janusz Gembalski: Omen

Zacząłem pisać tę książkę pod wpływem nagłego olśnienia, że pamięć jest tak dziwnie skonstruowana, iż pewne fakty zupełnie nie związane z przeszłością mogą przynieść nieoczekiwane skojarzenia w przyszłości, otwierając nagle dawno zapomnianą szufladkę. Przypomnienie sobie obrazów z okresu, gdy miałem dwa i pół roku było dla mnie tak wielkim zaskoczeniem, że poczułem wewnętrzną potrzebę opisania tego faktu. Nie przypuszczałem, że urodzi się coś więcej niż drobna notatka. No, może nowelka. Nieoczekiwanie dla samego siebie przypominałem sobie coraz więcej spraw, o których wcale nie wiedziałem, że są zapisane w mej głowie. Najdziwniejsze jest jednak to, że w prawie wszystkie momenty mojego życia wplecione są kobiety, które stały się dla mnie słupkami milowymi wyznaczającymi poszczególne jego etapy. Wydaje mi się, że nigdy nie byłem erotomanem ani seksoholikiem. Życie samo układało się w tak dziwne zdarzenia, że stawały się one dla mnie czymś normalnym. Nigdy nie byłem Casanovą, uwodzicielem ani podrywaczem i chociaż bliższe kontakty miałem przynajmniej z dwiema setkami kobiet, to tak się dziwnie składało, że nawet przy jednorazowych spotkaniach feromony działały jednocześnie w obu kierunkach i to co się zdarzyło, po prostu musiało się stać. Chociaż mam wrażenie, że poznałem dość dobrze psychikę płci przeciwnej, jednak bywają tak nieprzewidywalne sytuacje, że człowiek głupieje i zapomina języka w gębie. Dziwne jest również, że w wielu wypadkach stawałem się powiernikiem swoich koleżanek, lub nawet przypadkowo i przelotnie poznanych kobiet, które potrafiły ni stąd, ni zowąd zwierzać się ze swoich problemów i opowiadać mi najbardziej intymne szczegóły ze swego życia. Prawdą jest i to, że potrafiłem okazać im współczucie, pocieszyć, wspomóc psychicznie, a ich problemy zachować w najgłębszej tajemnicy. Nigdy się z nich nie śmiałem i w każdej, nawet niezbyt ładnej, dziewczynie potrafiłem dostrzec coś pięknego i wyjątkowego. Mogły to być uszy, pośladki, włosy czy stopy. Zwracałem na nie uwagę w taki sposób, że nawet brzyduli, chudzinie czy grubasce poprawiałem zły nastrój.

 

Zapewne książka ta jest bardziej o kobietach niż o kolejnych, czasami nudnych, etapach normalnego, codziennego życia. Stało się tak, ponieważ zarówno moje wzloty, jak i upadki były integralnie związane z przedstawicielkami płci przeciwnej i, chcąc nie chcąc, kobiety stały się tematem wiodącym niniejszych wspomnień. Nie wiem czy z zainteresowaniem czytalibyście o życiu studenckim, klubach, egzaminach, dyplomie, potem o pierwszej, drugiej i kolejnej pracy, o sukcesach i porażkach. Muszę o tych sprawach wspomnieć, ale na tle kobiet, które poniekąd miały na nie pośredni, a czasem decydujący wpływ. Z tego względu piszę tylko o paniach, które wniosły coś ciekawego, czasem śmiesznego, a czasem bardzo istotnego w moje życie. O tych, które przede wszystkim były bardziej inne od pozostałych. Wobec powyższego nie omieszkam wspomnieć pewnej miłej i prześmiesznej znajomości z okresu studenckiego.

Byłem wtedy chyba na trzecim roku studiów. Koniec września był przepiękny. Zajęcia na uczelni miały się rozpocząć dopiero za kilka dni, więc jeszcze na luzie, bez widma terminów i zaliczeń siedzieliśmy z kolegami w kawiarni na rynku, przy stoliku pod parasolem i opowiadaliśmy jakieś wakacyjne historie przeplatane zasłyszanymi ostatnio kawałami. Przy stoliku obok nas siedziały trzy dziewczyny, na które trudno było nie zwrócić uwagi, gdyż jedna z nich była chyba Chinką lub Wietnamką, druga (jak się później okazało) Bułgarką, a trzecia — wysoka, dosyć ładna i jak na polskie warunki świetnie ubrana — blondynka, sądząc po wplatanych w rozmowę słowach była Angielką lub Amerykanką. Najciekawsze, że dziewczyny próbowały rozmawiać ze sobą po polsku. Pogoda była przepiękna, przygrzewało słońce i tylko od czasu do czasu nagłe porywy zbliżającego się halniaka zdmuchiwały wszystkie niedopałki z popielniczek. Na wszelki wypadek dociągnęliśmy śrubę trzymającą parasol w uchwycie. W tym samym momencie dmuchnęło tak mocno, że przy sąsiednim stoliku parasol przełamał się, upadł na stolik i strącił wszystko na ziemię. Dziewczyny zaczęły piszczeć i krzyczeć każda w swoim języku, a Angielka (czy Amerykanka) zawołała do kelnera: „Słoneczna ambrela zepsuła naszą konsumpcję!”, co wywołało u nas atak śmiechu. Z ochotą podbiegliśmy do dziewcząt i pomogliśmy im zbierać z chodnika porozrzucane rzeczy. Przygoda zakończyła się późną nocą na potańcówce w klubie studenckim. Dziewczyny miały za sobą roczny kurs językowy dla obcokrajowców mających uczyć się w Polsce. Chinka chciała studiować na Politechnice, Bułgarka na Akademii Wychowania Fizycznego, a Betsy — Amerykanka, na Akademii Medycznej. W tamtych czasach kontakty z ludźmi zza „żelaznej kurtyny” były niezwykle rzadkie, a z kimś zza oceanu po prostu niespotykane, dlatego z ciekawością i zainteresowaniem przegadałem z Betsy kilka godzin. Jak na Amerykankę mówiła po polsku bardzo dobrze, ale w taki sposób jakby była robotem z dwutysięcznym zasobem słów, sztucznie wklepaną gramatyką i składnią. Śmieszne też było nadmierne akcentowanie przedostatniej głoski, brzmiące w jej ustach nienaturalne. Okazało się, że uczyła się języka od babci — przedwojennej nauczycielki lwowskiego gimnazjum. Jej mama, wychowana już w Stanach, prawie nie mówiła po polsku, a ojciec był z pochodzenia Irlandczykiem. Betsy chciała znać mowę dziadków i dlatego zdecydowała się na studia w Polsce. Była tu pod opieką swojego konsulatu i miała mieszkać u jednej z jego pracownic, która za kilka dni wracała z urlopu. Do tego czasu mieszkała w hotelu. Powiedziała, że przez tych parę dni najchętniej zamieszkałaby u Polaków, by na co dzień, począwszy od porannego wstawania, poprzez robienie śniadania, zakupy, rozrywkę, rozmowy i uczestniczenie w zwyczajnym życiu, mieć do czynienia z naszym językiem. Ponieważ mieszkałem sam — wynajmowałem mały pokoik w domku jednorodzinnym, zaproponowałem jej, żeby przez ten czas mieszkała u mnie. Przyjęła propozycję bez skrępowania i z ochotą. Prosiła, żebym dał jej swój adres, a przyjedzie taksówką następnego dnia koło południa, bo musi przygotować sobie kilka rzeczy na zmianę. Stwierdziła, że w Polsce jest tak tanio, że ona będzie wszystko kupować i nie muszę się o nic martwić.

Mieszkałem w przyziemiu, w pokoiku z osobnym wejściem. Z korytarza wchodziło się do ubikacji oraz do kuchenki, z której korzystałem wspólnie z dwoma kolegami. Byli o kilka lat starsi ode mnie, zajmowali drugi pokój i studiowali zaocznie. Czasami nie spotykałem ich nawet przez kilka dni. Kiedy rano wstałem, zabrałem się do sprzątania pokoju. Wypucowałem kuchenkę i ubikację, zmieniłem pościel, przyniosłem składane łóżko i czekałem na jej przyjazd. O piątej po południu pomyślałem, że zrezygnowała, a ponieważ nudziło mi się, postanowiłem wybrać się do centrum. Zamknąłem pokój i wyszedłem z domu akurat w chwili, gdy Betsy podjechała taksówką. „Kilka rzeczy na zmianę” okazało się czterema wielkimi walizami. Razem z kierowcą z trudem przetransportowaliśmy je do pokoiku i dokładnie zatarasowaliśmy dwa metry kwadratowe wolnej powierzchni. Upchałem to w końcu pod stołem, na łóżku i szafie i spocony, ciężko dysząc, usiadłem wreszcie, żeby odpocząć. Betsy stanęła przede mną z niewinną minką i rozbrajająco szczerze spytała:

— Sorry, gdzie ja mogę u ciebie oddać mocz? Gdzie będę mogła umyć damskie genitalia i ubrać się w podomkę?

Ponieważ po tych słowach zbaraniałem, więc powtórzyła jeszcze raz. Zaprowadziłem ją do ubikacji, bo niecierpliwie przebierała nogami, potem do kuchenki, która równocześnie spełniała rolę łazienki, gdyż w kącie był prysznic, i ogłupiały czekałem na dalszy rozwój wypadków. Betsy mokra, owinięta ręcznikiem kilka razy wpadała do pokoju po różne mazidła, płyny i szampony, aż wreszcie po godzinie, cudownie pachnąca, stanęła przede mną w szlafroku i z uśmiechem powiedziała:

— Mam tu żyć jak w polskiej rodzinie, więc teraz możesz wypierdolić moją pizdę.

Chyba każdego faceta na moim miejscu zatkałoby lub zwaliło z nóg. Dopiero po chwili odzyskałem głos i spytałem, czy tego języka też uczyła ją babcia. Uśmiechnęła się i pokazała mi książeczkę pod tytułem „Język potoczny i polskie rozmówki codzienne” wydaną w Stanach przez jakąś kretyńską, szmatławą drukarnię polonijną. Pierwsze co zrobiłem po pobieżnym przerzuceniu kilku kartek, to podarcie książeczki na strzępy. Dziewczyna stała zdziwiona i stwierdziła, że przecież jeżeli nie chcę, wcale nie muszę odbywać z nią stosunku płciowego. Myślała, że lepiej się poznamy i że nauczę ją języka jakim kochankowie porozumiewają się w łóżku. Zapewniała, że nie muszę się obawiać, gdyż ona jest bardzo zdrowa płciowo i bardzo zabezpieczona przez pigułki, bo jeszcze nie chce mieć dzieci. Rozbroiła mnie tym kompletnie. Przez następne dziesięć dni szlifowaliśmy język i nie tylko, ku obopólnemu zadowoleniu. Miała rację, bo jak się później okazało były to jedyne swobodne dni podczas jej pobytu w Polsce. Gdy zamieszkała u pani z konsulatu, była chyba bardziej pilnowana niż w szkółce u zakonnic. Czasami spotykaliśmy się, ale jedynie na jej uczelni, kiedy po zajęciach wykroiła parę minut zanim przyjechał po nią samochód. Przypuszczam, że w Polsce wytrzymałaby dłużej, gdyby nie ów więzienny reżim. Po zaliczeniu pierwszego roku wróciła do Stanów. Jedyny bliższy kontakt od momentu, gdy wyprowadziła się ode mnie, mieliśmy tylko raz w damskiej toalecie na lotnisku tuż przed jej odlotem. Znajomość korespondencyjna ograniczała się jedynie do kartek świątecznych, a kilkanaście lat później przydała się przy moim wyjeździe do Ameryki.

c.d.n.

© Copyright by Janusz Gembalski, 2004



[ góra ]

e-czytelnia

Z TEJ KSIĄŻKI


Możesz zamówić książkę w naszej księgarni lub kupić w siedzibie wydawnictwa

TOP 10 miesiąca
marca

Brak danych

TWOJA LEKTURA INTERNETOWA

Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!

KSIĄŻKI `e media`

„Z wróżb ułożone”. Zamów tę książkę w naszej księgarni

KSIĄŻKI
GRUPY HELION

: R E K L A M A :




INNE INTERNETOWE SERWISY e media

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.