e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna JENDZIO: „Druga żona” — odcinek 11.

Komentarze» Wersja mobilna»

Namefer udała się do nomarchowskich smoczych leży, gdzie w wygodnym pomieszczeniu drzemał jej smok. Faozis jeszcze się do niej nie zgłosił, a pisarze nomarchowskiego sekretarza pilnie czytali pisma i raporty składów sprzed dwóch i więcej lat. Nie miała innych obowiązków, więc postanowiła nieco odetchnąć poza miastem. Po ostatnim przykrym incydencie, Safeje, by zatrzeć niekorzystne wrażenie i nieco się wykazać, odwiedzała rzemieślników, przyświątynne szkoły dla dziewcząt, a raz nawet jeden z placów budowy, choć takie miejsca były jej wstrętne. Nie cierpiała widoku brudnych zapoconych mężczyzn, którzy podchodzili do niej ze swymi, niezrozumiałymi dla niej, problemami, przeważnie skargami na nieregularne dostawy wody, pożywienia i wypłaty. Kierownicy publicznych robót też zawracali jej głowę narzekaniami na niskie płace, ciężkie warunki robót, niedostarczanie odpowiedniej ilości drewna, materiałów budowlanych i nieuczciwość nadzorców robót. Były to rzeczy absolutnie obce kobiecie wychowanej w zbytku i przyzwyczajonej do spełniania wszelkich zachcianek. Gdy wydawała polecenie, nie zastanawiała się, skąd biorą się dostarczane jej rzeczy i jak wiele wysiłku trzeba było włożyć w ich wytworzenie. Ot, po prostu były.

Namefer nakazała swym niewolnikom osiodłać smoka. Od pewnego czasu już nie latała, a smokowi zbyt długo już podawano jedzenie i brakowało mu ruchu. Uznała, że najwyższy czas, by rozprostował skrzydła. Gad był bezpieczniejszy od konia, nie trząsł w czasie lotu jak koń w kłusie i nie usiłował zrzucić jej z grzbietu. Mogła latać, nawet będąc w ciąży. Wdziała na siebie szaty koczowniczych plemion i wprowadziła gada na specjalny dach budynku. Zadowolony smok zabulgotał miło i rozwinąwszy skrzydła, silnym odskokiem i paroma machnięciami skrzydeł wzbił się w powietrze. Przemknął szybko ponad miastem i poszybował w kierunku pustyni. Zostawiła za sobą pola uprawne, lecąc w kierunku widocznych na horyzoncie wzgórz. Żona nomarchy miała nadzieję na spokojny wypoczynek i uwolnienie umysłu od dręczących ją myśli. Rozkoszowała się słońcem, wiatrem smagającym jej policzki i prędkością lotu.

Zbliżała się do wzgórz, kiedy jej wspaniale wyszkolony gad ostrzegawczo zabulgotał. Kobieta rozejrzała się i w dole pod sobą, nieco z przodu dostrzegła jeźdźca. Mimo sporej wysokości natychmiast rozpoznała konia i dosiadającego go mężczyznę. Pan Kenemah bardzo gdzieś się śpieszył. Nie dostrzegł jej, gdyż cień jej gada znajdował się z tyłu jadącego. Odleciała nieco w bok, nie chcąc, by koń śledzonego wyczuł smoka. Szczęściem wiatr wiał w ich stronę i charakterystyczny zapach gada nie dotarł do końskich nozdrzy. Namefer skryła się za pobliską skałą i osadziwszy smoka na ziemi, z ukrycia obserwowała jeźdźca. Kenemah wjechał w niewielką dolinę i zniknął za skalnym załomem. Namefer zsunęła się z siodła i ostrożnie, ale zwinnie jak górska koza, podążyła za jezdnym. Szła szybko, by dogonić śledzonego mężczyznę. Wreszcie doszła do miejsca, gdzie w cieniu rosnącego tu krzaka zostawił swego konia. Schowana za skałą, uważnym spojrzeniem obrzuciła okolicę. Dalej znajdował się rydwan, zaprzężony w zwierzęta równie wielkiej krwi co gniadosz. Kenemah znajdował się opodal swego gniadosza, niedbale siedząc na jednym z głazów. Do niego, zalotnie kręcąc biodrami, zbliżała się księżniczka Neftach. Śmiało podeszła do mężczyzny i ramionami objęła go za szyję. Oboje tak byli pewni swojego bezpieczeństwa, że bez reszty oddali się pieszczotom. Już wiedziała co łączyło Kenemaha z domem Hetemesa! Jego żona! Skoro się ukrywali, jej małżonek pojęcia nie miał o romansie tych dwojga. Jednak Namefer domyślała się, że to były Wielki Zarządca świątynnych składów dostarczał kradzionych towarów dla zagranicznych kupców, za które Kenemah dostawał pieniądze. Coraz jaśniej widziała obraz sytuacji.

Namefer musiała poczekać dłuższą chwilę, aż para nasyciła się sobą. Po wszystkim leżeli obok siebie na rozścielonym na piasku pledzie w cieniu skalnego nawisu i cieszyli oczy widokiem swych ciał. Kenemah nadał pieścił duże piersi pulchnej siedemnastolatki, których ciągle sterczące sutki zdradzały gotowość ich właścicielki do dalszych miłosnych igraszek. Wykorzystując zajęcie się sobą kochanków, Namefer, ukrywając się za skałami, zbliżyła się na tyle, by mogła słyszeć ich rozmowę.

– Przynoszę ci wieści Kenemahu – odezwała się Neftah.

– Hm? – mruknął, jakby nie zainteresowany tym, co ma mu do powiedzenia.

– Za trzy dni faraon przybędzie z dworem do Taset. Nadarza się świetna okazja.

– Uczta w pałacu królewskim?

– Nie będzie uczty w pałacu. Faraon przybędzie na krótko, by złożyć w świątyni ofiary, a potem uda się z wizytą do Górnego Engaris.

Mężczyzna cofnął rękę z jej piersi i uniósł się na łokciu.

– Więc gdzie okazja?

Kobieta nieprzyjemnie się uśmiechnęła.

– Mam bardzo dobrego informatora na dworze, Kenemahu. Faraon ma odwiedzić samego nomarchę w jego pałacu. Zechce wysłuchać raportu o nomesie i z pewnością zostanie podjęty obiadem.

Mężczyźnie zabłysły oczy.

– Będziesz proszona na obiad?

– Nie sądzę. Zbyt krótka wizyta, by nomarcha urządzał bardzo wystawne przyjęcie. Poza tym wiem, że tego nie życzyłby sobie mój boski rodzic – dodała ironicznie.

– Przecież jesteś córką samego władcy.

Usiadła gwałtownie, jakby słowa Kenemaha ukuły ją niczym jadowity ząb żmii.

– Ojciec nie zechce mnie widzieć – podciągnęła złączone kolana pod brodę i objęła je ramionami, a twarz dziewczyny nabrała nieprzyjemnego wyrazu. – Oddalił mnie z dworu. To przez niego żyję w tym zapadłym mieście.

– Myślałem, że przyszłaś tu za swoim małżonkiem.

– Małżeństwo z Hetemesem było ucieczką od życia na wygnaniu na południu lub w świątyni.

Mężczyzna milczał, czekając na dalsze wyjaśnienia.

– Ojciec za namową Wielkiej Małżonki Królewskiej odesłał mnie z pałacu w Remanfis, gdyż chciałam rządzić Engaris... u jego boku, jako Wielka Małżonka Królewska – wyznała, zadumanym wzrokiem patrząc gdzieś przed siebie.

– Chciałaś wyjść za swego ojca…? – zdumiał się, widocznie nie znając prawdziwych przyczyn jej zamążpójścia za Hetemesa.

Jej zacięte usta i skrzący się wzrok były odpowiedzią.

– Jeżeli chciałaś zostać królową, trzeba było uwieść następcę tronu – Kenemah ciągle zdumiony był jej niezwykłym wyznaniem.

Księżniczka z niesmakiem zmarszczyła swój piegowaty nos.

– A kto obejmie tron po ojcu? Może następca jeszcze się nie narodził? Zresztą – dodała – żaden z obecnych książąt nie dorównuje ich ojcu.

Tym razem Kenemah usiadł, nieco oddalając się od kobiety.

– Ty go kochasz?

Nie odpowiedziała.

– Kieruje tobą nie tylko ambicja zdobycia najwyższej władzy w państwie, ale i chęć zemsty.

– Byłam tak samo dobra, by zostać jego żoną, jak Resneti – powiedziała gorzko o swojej siostrze.

– Ale Resneti nie jest Wielką Małżonką Królewską.

– Ja bym nią została. Swą namiętnością usunęłabym pozostałe w cień!

Zapadła głucha cisza. Kenemah i Namefer osobno rozważali posłyszane słowa. Kenemah był szczerze zdumiony tym, co usłyszał. Dotychczas sądził, że królewska córka jest jedynie ambitna, ale to wyznanie go zaskoczyło. Namefer nie sądziła, że odkryje spisek mający na celu zmiany na najwyższym szczeblu władzy. Musiała bardzo uważać, by kochankowie nie odkryli jej obecności, dlatego nie wychylała się, cierpliwie znosząc żar południowego słońca, potęgowanego jeszcze przez otaczające ją skały. Tam gdzie leżała, nie było nawet najmniejszego podmuchu wiatru i czuła jak wielkie krople potu drażniąco spływają po jej ciele. Dobrze, że ubranie było wykonane z przewiewnego materiału łagodzącego dokuczliwość upału i zasłaniało jej ciało przed parzącymi promieniami.

Mężczyzna wstał i zaczął się ubierać.

– Co proponujesz?

– Dostarcz do pałacu nomarchy dzbany z winem. Jeżeli faraon zginie w pałacu tego urzędnika, na jego głowę spadnie wina. Śmierć mego ojca spowoduje chaos na dworze, co pozwoli nam przejąć władzę.

 – Nie za szybko to? Czy nasi poplecznicy są wystarczająco silni?

– Nie ma ich wielu, ale są dobrze zorganizowani. Innym pieniądze i przywileje pomogą podjąć właściwą decyzję. Chyba mamy wystarczająco funduszy? – zaniepokoiła się Neftach.

– Twój mąż dostarczył mi odpowiednią ilość towaru.

Neftah nałożyła suknię, poprawiła perukę i złote ozdoby.

– Dobrze. Pamiętaj o dzbanach. Być może już za kilka dni Engaris rządzić będzie nowa dynastia.

Oddaliła się w stronę rydwanu. Kiedy odjechała, do Kenemaha podszedł jakiś mężczyzna w pokornej postawie. Podał on spiskowcowi bukłak z wodą. Kenemah upił łyk.

– Ciepła – skrzywił się z niesmakiem.

– Nic nie poradzę, że na miejsce miłosnej schadzki wybrałeś ten piekielny parów, który jest chyba tyglem Hodgorna.

Kenemah polał sobie głowę i oddał bukłak mężczyźnie o szczurzym wyrazie twarzy.

– Do tych przeklętych miejsc nikt nie zagląda. Miałem pewność, że będziemy sami.

– Właśnie. Nie byliście tak do końca sami.

Namefer poczuła jak krew ucieka jej z twarzy, a włosy podnoszą się na głowie. Czyżby obcy odkrył jej obecność? Odruchowo upewniła się, czy duży nóż przy pasie jest na swoim miejscu. Tanio życia nie sprzeda.

– Byłeś śledzony od samego miasta. Od stajni Hetemesa.

– Gdzie szpieg? – Kenemah szybko przywdziewał odzienie.

– Już nic nie powie. Właśnie stygnie z dziurą w brzuchu po mym nożu.

– Dobrze się spisałeś – Kenemah uśmiechnął się zadowolony. – Wiesz chociaż kim był ten pies?

– To Faozis, prawa ręka nomarchy.

Namefer poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Zalała ją fala żalu i gniewu. Z trudem hamowała się, by nie łkać z żalu. Przez ten krótki czas niezwykle polubiła Faozisa i słowa mordercy dotknęły jej niezwykle. Ledwie słyszała dalszą część rozmowy.

– Niedobrze. Nomarcha będzie zaniepokojony jego zniknięciem. Jego ludzie będą ostrożniejsi.

– Minie nieco czasu, nim się zorientują. Tu go nie znajdą. Trupem zajmą się zwierzęta. Jedziemy!

Odczekała, aż tętent oddalających się końskich kopyt ucichnie w oddali. Uznawszy, że jest bezpieczna, opuściła swoją kryjówkę i pobiegła do drzemiącego w pełnym słońcu gada. Usłyszawszy kroki nadchodzącej osoby smok warknął, ale upewniwszy się, że to jego pani, opuścił skurczone gniewnie wargi, zasłaniając ostrzegawczo obnażone kły. Namefer wskoczyła na siodło i poderwała gada do lotu. Skierowała się w kierunku, z którego nadszedł obcy. Krążyła nad okolicą przeszukując rozpadliny skalne w poszukiwaniu ciała Faozisa. Obserwowała nadciągające ścierwniki. Te ptaki potrafiły z daleka wypatrzyć nadarzającą się okazję na zdobycie pożywienia. Jeden z nich naprowadził ją na prawdopodobne miejsce, gdzie leżało ciało mężczyzny. Potem koń Faozisa stojący w cieniu skały, wskazał jej konkretną skalną szczelinę, w której leżał. Nieprzyzwyczajony do obecności drapieżnika wierzchowiec zachrapał nerwowo i szarpnął uwiązanymi do krzaka wodzami, gdy Czerwony Brzask zbliżył się do niego. Chwilę potem zadarłszy ogon i połamawszy gałęzie suchej rośliny, koń uwolnił się i z wytrzeszczonymi ze strachu oczyma pogalopował w kierunku miasta. Namefer wylądowała i rozejrzała się. Faozis leżał pod skalnym urwiskiem, wciśnięty między skałę a głaz. Był cały we krwi. Łzy napłynęły do jej oczu. Szybko podeszła do niego i uklękła obok. Wyciągnęła dłoń i dotknęła posiniaczonej stopy, z której zsunął się sandał. Chciała pożegnać przyjaciela. Ciało było ciepłe, zbyt ciepłe jak na trupa. Podekscytowana i pełna nadziei pochwyciła przegub dłoni. Po dłuższej chwili wyczuła puls. Był słaby. Nieregularny, ale był! Jednak wiecznie żywa dusza mężczyzny, która ledwie trzymała się zmaltretowanego ciała, w każdej chwili mogła powędrować przed sąd bogów. Błyskawicznie podjęła decyzję. Przywołała gada i z dużym wysiłkiem załadowała konającego na jego grzbiet. Popędzając smoka pomknęła w kierunku miasta.

 

Wylądowała w ogrodzie przed swoimi komnatami. Niewolnicy pomogli jej wnieść nieprzytomnego Faozisa do jej sypialni. Kore pobiegła po pałacowego medyka, który przybył niezwłocznie, wyprosił wszystkich na zewnątrz, zostając jedynie ze swoimi pomocnikami. Początkowo Namefer czekała pod drzwiami, niecierpliwie chodząc tam i z powrotem, w końcu uznała, że jedynie modlitwa będzie w stanie ukoić jej nerwy. Pobiegła do pałacowej kaplicy. Słońce właśnie zachodziło, rzucając przez otwarte drzwi promienie do stóp posągu Ulsego, skrytego na końcu sali w naosie. Obok, w bocznych naosach, skryli swe kamienne twarze pozostali bogowie. Namefer zapaliła po kadzidle przed każdą z boskich postaci i rzuciła się na ziemię przed panem Naoru.

– „O, wszechpotężny Ulse, ojcze dzieci światła, stworzycielu Naoru, pogromco chaosu ciemności i zła! Niegodnam kierować mych słów ku twym boskim uszom i ukaż mnie za mą śmiałość, jeżeli taka twa wola. Ośmielam się błagać cię, o wszechpotężny, o życie twego sługi Faozisa. Całe swe życie wiernie on służył świętemu prawu przez ciebie ustanowionemu, nagródź go więc swym ożywczym tchnieniem i pozwól mu nadal być orężem twej chwały na Naorze!”

Namefer długo jeszcze gorąco modliła się do bogów o łaskę życia dla przyjaciela. Woń kadzideł odurzała ją, chłód kamiennej posadzki nieco łagodził gorączkę umysłu. Powoli odnajdywała ukojenie. Czyjaś dłoń miękko dotknęła jej włosów, a ona usnęła wyczerpana.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.