e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna JENDZIO: „Druga żona” — odcinek 2.

Komentarze» Wersja mobilna»

Przechadzała się wolnym krokiem pomiędzy stoiskami, oglądając bogactwo prezentowanych na nich towarów. Nie zamierzała nic kupować, jedynie zabić czas, jaki pozostał jej do wieczora. Nie mogła skupić myśli na pracy, podekscytowana swoim szczęściem. Rodziców planowała odwiedzić następnego dnia, gdyż matka z pewnością zatrzymałaby ją na kilka dni. Najróżniejsze odgłosy mieszały się ze sobą, tworząc niepowtarzalny gwar, który zagłuszał jej myśli i obawy. Jej nos mile łechtały wonie setek przypraw i wonności przywiezionych nawet z najdalszych zakątków świata Naoru. Korzenny kardamon i imbir, aromatyczne goździki, słodki szafran, wanilia i mirra, ostry pieprz i piżmo. Zapachy te przepływały przez wielojęzyczny tłum, mieszały się z zapachem piwa, świeżego chleba smażonego na gęsim tłuszczu, potu ludzkich ciał i zwierzęcego kału. Kolory stożków sproszkowanych lub wysuszonych w całości przypraw oraz wszelakich tkanin, aż mieniły się w oczach. W końcu znudzona targiem udała się w spokojniejszą okolicę. Przechadzając się, zaszła w pobliże królewskiego pałacu i rzeki. Budowla była okazała, a jej zewnętrzny mur zdobiły kolorowe płaskorzeźby przedstawiające chwałę obecnego władcy i jego ojca. Na części południowego muru rozstawione było rusztowanie. Nowo postawiony pylon ozdabiany był kolejnymi scenami z ważnych chwil sprawowania władzy boskiego faraona. Z drewnianej konstrukcji dobiegały ją odgłosy stuku młotków i dłut oraz nawoływania nadzorcy robotników.

Króla nie było w mieście, o czym mówiły puste maszty przed główną bramą pałacu. Gdy władca gościł w jednym ze swych domów, na maszty wciągano proporce z symbolami królewskiej rodziny. Obecnie władca przebywał w pałacu w Remanfis, stolicy imperium Engaris. Tu, w Taset, mieszkała jedna z jego pomniejszych żon wraz z córkami. Choć była jedną z królowych, miała ograniczoną władzę i pełniła funkcje głównie reprezentatywne. Król odwiedzał ją raz do roku, czasem zapraszał do Remanfis na oficjalne uroczystości państwowe. Prawdziwą władzą cieszyła się jedynie Wielka Małżonka Królewska, pozostająca u boku swego małżonka. Tym nomesem władał Inefres, odpowiadając bezpośrednio przed namiestnikiem Środkowego Królestwa i faraonem.

Bogato zdobiona barka z jedną z księżniczek i jej świtą, wpływała do kanału prowadzącego do pałacowego basenu. Z barki dobiegła jej uszu muzyka i wesołe kobiece śmiechy. Przepływający opodal ludzie, głównie rybacy w papirusowych łódkach, oddawali księżniczce pełne czci ukłony. Bystre oczy Namefer wypatrzyły na barce maga, mającego chronić jednego z ważniejszych członków królewskiej rodziny przez niebezpieczeństwami, względem których zwykli żołnierze byli bezradni.

Obok Namefer, w kierunku królewskiego pałacu przemaszerował rząd rosłych osłów. Każde zwierzę niosło na grzbiecie po dwa sporej wielkości dzbany, od góry zabezpieczone lakiem. Naczynia były bogato zdobione delikatnym rytem i farbą. Każdy z nich miał przy uszach etykietkę z nazwą towaru, numerem jakości, symbolem producenta i kupca dostarczającego dobra do królewskiego domu. Kobiecie rzuciły się w oczy dziwne symbole wytłoczone w podstawie dzbanów, pociągnięte czerwoną farbą. Zdecydowanie nie pasowały one do całości kompozycji.

– Co to za dzbany? – zagadnęła jednego z poganiaczy.

– Najlepsze wino dla jego świątobliwości faraona, niech bogowie obdarzą go wieczną łaską, od nomarchy Enhare z Te-Anahos – odpowiedział nie podnosząc na nią wzroku.

– Wieziecie je do Neb-Etau? – dopytywała się mijającego ją mężczyznę.

W Neb-Etau za parę dni miało się odbyć święto Wielkiego Hepet, na które zjeżdżali bogacze, szlachta i najważniejsi urzędnicy z całego imperium. Włącznie z niektórymi wasalami Engaris. Małe Hepet odbywało się każdego roku, ale Wielkie Hepet – raz na trzydzieści lat. Była to doniosła uroczystość, której żadna licząca się w państwie osoba nie mogła przegapić.

Zapytany, nie odwracając się do niej, twierdząco skinął głową. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie chce, by dalej go wypytywała.

– Dlaczego nie płyniecie Raalem? Rzeką transport byłby łatwiejszy – poszła za nim kilka kroków.

– Taki mieliśmy rozkaz. Podobno jakieś względy bezpieczeństwa... – odpowiedział wymijająco.

– Hire! – krzyknął ktoś z tyłu – pośpiesz się!

Chudy poganiacz machnął w powietrzu cienkim kijkiem. Raz dosięgnął leniwego osła. Ogier nerwowo zamachał ogonem, ale natychmiast przyspieszył kroku. Karawana minęła Namefer i towarzyszące jej niewolnice. Ostatni z poganiaczy, młody, przystojny mężczyzna, nie okazując jej szacunku, zmierzył ją chłodnym wzrokiem, po czym poszedł za osłami. Pomyślała, że bardziej wyglądał na szlachcica, niż na zwykłego chłopa. Gdyby nie skromne ubranie biedaka, byłby ozdobą niejednego domu bogacza.

– Zwożą dobra do pałacu w Neb-Etau, Raal jest pełen barek dostojników płynących do miasta – powiedziała towarzysząca swej pani Kore, odprowadzając karawanę spojrzeniem. – Jeszcze nigdy nie widziałam tylu pięknych statków i wielkich osobistości – dodała z pewnym zachwytem

Namefer milczała, przyglądając się zadom osłów, niknącym w chmurce wzbijanego kopytami kurzu i za sylwetkami innych przechodniów. Nie wiedziała, czemu ta zwykła rzecz tak bardzo zaprzątała jej umysł.

Z tego zamyślenia wyrwał ją głos służki.

– Podobno jej wysokość królowa Saimre wydaje ucztę na cześć swojego najstarszego syna, dowódcy zachodnio-północnej armii, który trzy dni temu zjechał do Taset. W zeszłym miesiącu książę Jahsem powrócił ze zwycięskiej wojny przeciwko królestwu Heratesh.

Z pewnością rodzina namiestnika dostanie zaproszenie na ucztę. Ona, jako tylko szwagierka, nie zostanie zaproszona. Ale nie martwiła się. Nie gustowała w ucztach.

– Pamiętam wymarsz naszej armii z koszar – Namefer na moment zmyśliła się. – To był wspaniały widok. Wracamy – zadecydowała.

 

Oczekiwała Inefresa w ogrodzie swojego pałacyku. Niewielki stół zastawiony był świeżymi i kandyzowanymi owocami. W dwóch trójnogach tliły się wonne kadzidła, a niewielką część ogrodu rozświetlały pochodnie. Służba miała rozkaz wpuścić jedynie jej dostojnego szwagra i odprawiać innych interesantów. By skrócić sobie czas oczekiwania, przeglądała zwój papirusu z miłosnym eposem napisanym czterysta lat temu i słuchała śpiewu świerszcza, który niestrudzenie wygrywał swoją melodię. Usłyszała cichy chrzęst sandałów na piasku ogrodowej ścieżki i odłożyła na bok lekturę. Była pewna, że to jej szwagier, dlatego nie odwracała się. Nagle poczuła przeszywający ból w plecach. Gorąco rozlało się po jej ciele. Miała jeszcze tyle sił, by krzyknąć, ale ktoś zatkał jej usta ręką. Do jej gasnącej świadomości dotarły jeszcze jakieś krzyki, potem ogarnęła ją całkowita ciemność.

 

Ocknęła się i wolno otworzyła oczy. Nad sobą ujrzała sufit komnaty, pomalowany w sceny z legend o bogach. To nie był jej dom. Wolno obróciła głowę i spostrzegła, że jest w przestronnej komnacie, umeblowanej kosztownymi sprzętami. Jakaś niewolnica siedziała koło jej łoża i nuciła piosenkę.

– Gdzie jestem...? – z trudem wyszeptała.

Niewolnica zerwała się na równe nogi.

– Dzięki niech będą najłaskawszym bogom! – powiedziała i wybiegła z komnaty.

Za parę chwil szybkim krokiem weszło dwóch mężczyzn. Poznała Inefresa i jego osobistego lekarza. Medyk dotknął czoła Namefer.

– Gorączka spadła, wasza dostojność. Niebezpieczeństwo minęło. Dostojna Namefer jest słaba, ale powinna szybko dochodzić do siebie. Zaraz sporządzę wzmacniające lekarstwa.

Młoda kobieta usiłowała podnieść się na łokciu, ale ból w plecach zmusił ją, by leżała. W dodatku członki miała jakby omdlałe, była bez sił. Inefres usiadł obok niej i ujął jej chłodną dłoń.

– Leż, musisz dużo odpoczywać.

– Co się stało?

– Usiłowano cię zamordować. Na szczęście ostrze sztyletu nie było zatrute i ominęło serce. Pozostanie jedynie niewielka blizna.

Przez moment wyglądała, jakby nie rozumiała o czym mówi. Ogarnęła ją fala słabości.

– Kto chciał mnie… zamordować? Dlaczego...? Czy podałbyś mi wody...?

Mężczyzna sięgnął do stolika i podał jej kubek z wodą. Podtrzymał jej głowę, gdy piła małymi łyczkami.

– Jeszcze nie wiemy kto targnął się na twoje życie, ale trwa intensywne śledztwo. Mamy niedoszłego zabójcę, lecz ten człowiek był jedynie wykonawcą wyroku.

– To pewne...? – czuła, jak ogarnia ją senność.

– Tak. Przyznał się, zanim stracił na przesłuchaniu przytomność.

Powieki jej opadły i zasnęła.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.