e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna JENDZIO: „Druga żona” — odcinek 4.

Komentarze» Wersja mobilna»

Po południu lektyka, w której siedziała, zatrzymała się przed budynkiem więzienia. Faozis, prawa ręka Inefresa, nieduży, szczupły mężczyzna pomógł jej wysiąść. Miał całkiem przyjemną twarz, ale o przenikliwych oczach, sprawiających wrażenie, że przewiercają człowieka na wylot. Zawsze był dobrze poinformowany, a swoich ludzi miał w całym mieście i całym nomie. Dzięki niemu Inefres dwa razy zlikwidował spiskowców chcących mu zaszkodzić i usunął z urzędu okradające nomes osoby.

Naczelnik policji wiedział już kto przybywa, więc osobiście wyszedł, by powitać dostojną osobę. Poprowadził Namefer na dziedziniec kompleksu więziennych budynków. Akurat jednemu z więźniów wymierzano karę chłosty. Przywiązanemu do słupa, kat wyliczał razy batem. Strużki krwi przecinały plecy skazańca, podobnie jak napuchnięte czerwone pręgi po giętkiej trzcince. Nieszczęśnik nie miał siły krzyczeć, tylko zwisał bezwładnie nieprzytomny, a kat kończył wykonywanie kary. Nieco dalej w głębi dziedzińca jacyś zapłakani ludzie odbierali ciało więźnia, na którym wykonano wyrok śmierci przez uduszenie.

– Zamordował kilkuletniego synka swego sąsiada, który widział jak kradnie zboże ze spichrza jego ojca – wyjaśnił naczelnik widząc, że Namefer przygląda się ludziom ładującym zwłoki na dwukołowy wózek zaprzężony w znudzonego osła, by zawieźć zmarłego do Domu Umarłych.

Namefer wzdrygnęła się i pomyślała, że kara była jak najbardziej słuszna.

Jeszcze dalej dostrzegła klatki ze stłoczonymi aresztantami. Byli to przeważnie zwykli  oszuści, złodziejaszki, głoszący niebezpieczne poglądy buntownicy, czy nawet podburzający do buntu przeciwko normom pracy cwaniacy, pragnący wypłynąć na fali poparcia idących za ich agitacją ludzi. Służba więzienna niezbyt dbała o przetrzymywanych, dlatego byli brudni, spoceni, zaś potrzeby fizjologiczne załatwiali w kącie swych klatek. Smród ich niemytych ciał i ekskrementów docierał przez długość dziedzińca do nozdrzy Namefer, toteż dziękowała w myślach Kore, że na jej perukę nałożyła stożek z tłuszczy nasączony wonnościami, który topiąc się w słońcu, ściekał po splecionych włosach, roztaczając wokół przyjemny zapach.

– Jak wy możecie tu wytrzymać – spytała naczelnika.

– Mam biura po drugiej stronie, a otwory wentylacyjne wychodzą na ulicę – z dumą odpowiedział naczelnik.

Prócz smrodu, niezwykle męczący był hałas. Więźniowie ciągle krzyczeli, jedni na widok brudnych półnagich kobiet trzymanych w klatkach naprzeciwko, inni do biegających od biura do biura pisarzy i prawników, chcąc za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę i opowiedzieć historię swojej niewinności. Strażnicy razami kijów lub brutalnymi szturchnięciami wkładanych przez kraty tyczek uspokajali więźniów, ale pomagało to na krótko. Na widok tak dostojnej damy jak Namefer podniósł się taki wrzask, że strażnicy wybiegli ze swych ocienionych pomieszczeń, w których mogli zażyć nieco odpoczynku i ze zdwojoną energią przystąpili do bicia krnąbrnych osadzonych.

Namefer odprowadzono do dalszej części budynku, gdyż człowiek, który targnął się na jej życie, był trzymany w odosobnieniu. Szła wolno, jeszcze osłabiona, ale zdecydowana na konfrontację. Strażnik otworzył drzwi ciasnej celi i oczom kobiety ukazała się niewielka postać leżąca na boku, skulona w kącie pomieszczenia tyłem do drzwi. Mężczyzna był nagi, w kilku miejscach rany okrywały brudne, przesiąknięte krwią szmaty, służące za bandaże. Plecy poprzecinane były gęsto krwawymi pręgami po rzemieniach bata. Nie ruszał się. Namefer ponownie wzdrygnęła się na widok sponiewieranego jak najgorsze zwierzę człowieka. Ale tak działał system karny, a zbrodniarzom należała się kara.

Faozis dyskretnie obserwował kobietę. Dostrzegła niepokój w jego oczach i odetchnęła zbierając siły. Skinęła głową, dając znak zaufanemu Inefresa, że czuje się dobrze i nie zamierza rezygnować z konfrontacji.

– Pewnie jest nieprzytomny – ponownie odezwał się naczelnik policji. – Dostojny pan Inefres ciężko go ranił po napaści na waszą dostojność, a przesłuchania nie pozwalają mu wrócić do zdrowia.

– Czy nie lepiej byłoby go nieco podkurować, by go przesłuchać?

– Wielka mądrość przemawia przez wasze usta, pani. Tak też uczyniliśmy. Lekarz opatrzył mu ranę i zbrodniarz odzyskał przytomność, ale nie chciał zeznawać. Musieliśmy go do tego zmusić.

– Rozumiem. Chcę zobaczyć jego twarz.

Naczelnik skinął na towarzyszącego im człowieka, każąc mu odwrócić więźnia tak, by można było mu się przyjrzeć. Ledwie pochylił się i dotknął leżącego, a natychmiast odskoczył z grymasem odrazy na twarzy.

– On nie żyje!

Naczelnik nogą obutą w sandał odwrócił trupa. Twarz zmarłego była niemal czarna i spuchnięta. Pokryty zaschniętą pianą język wylazł na wierzch. Zaciśnięte kurczowo ręce trzymał pod gardłem. Wyrażały one cierpienie, jakiego doznał przed śmiercią. Nie ulegało wątpliwości, iż został zamordowany. Najprawdopodobniej otruty.

– Ktoś musiał podać mu truciznę – naczelnik więzienia nieprzyjemnym wzrokiem zmierzył strażnika.

– Na wszystkich bogów – postawny mężczyzna zawołał z wyraźnym przestrachem – to nie ja! Ja dopiero co przyszedłem, parę chwil wcześniej niż wasze dostojności.

Opanowując swą odrazę naczelnik kucnął przy nieżyjącym i dotknął go ręką. Ciało było chłodne, stygło już od dłuższego czasu. To nie ten strażnik go zabił.

– Kto był przed tobą? – spytał sucho Faozis.

– Senar panie.

– Znam go – odezwał się naczelnik. – Pewnie jest teraz w pomieszczeniu dla straży. Wydam odpowiednie rozkazy, by go zatrzymano i przyprowadzono.

Namefer uważniej przyjrzała się zamordowanemu. Była pewna, że już go gdzieś widziała. Mimo wytężenia umysłu, nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Nieprzyjemny widok trupa sprawił, iż poczuła skurcz w żołądku i wyszła na zewnątrz. Faozis podążył za nią, a kilka chwil później szybkim krokiem podszedł do nich naczelnik policji.

– Wasza dostojność, ów Senar udał się już do swojego domu, ale wysłałem osoby mające go tu doprowadzić i przesłuchać. Czy zatem zechcesz pani zaczekać na niego w moim biurze?

Faozis rzucił krótkie spojrzenie na strzeżoną przez siebie kobietę. Namefer dała delikatny znak ręką, że chce stąd wyjść.

– Dostojna pani Namefer jest zmęczona, więc proszę o przysłanie mi raportu z przesłuchania do kancelarii jego dostojności pana Inefresa.

Naczelnik policji skłonił się głęboko i jego goście udali się do głównego wyjścia.

 

Od rzeki powiewał przyjemny wietrzyk cudownie łagodząc spiekotę dnia. Po trzech dniach troskliwej opieki czuła się dużo lepiej i powzięła decyzję o powrocie do swego pałacyku. Ostatni raz skorzystała z gościnności swojego szwagra chcąc popływać barką. Wygodnie usadowiona na bogato zdobionym krześle i skryta przed promieniami słońca pod płóciennym baldachimem, z zadowoleniem słuchała śpiewu młodziutkiej niewolnicy śpiewającej hymn ku chwale bogini Finieri, pani piękna, miłości i brzemiennych kobiet. Obok jej barki przepływało wiele mniejszych, także i papirusowych łódeczek, na których widać było obściskujące się młode pary, i z których dobiegały wesołe śmiechy, rozmowy i muzyka. Przypomniały jej się czasy, kiedy ona tak pływała ze swoim ukochanym, nieżyjącym teraz mężem. Zamyśliła się, a jej oczy posmutniały. Faozis ostatnio strzegący jej bezpieczeństwa, natychmiast dostrzegł zmianę nastroju.

– Czy coś cię niepokoi, pani?

Drgnęła, odpychając od siebie wspomnienia.

– Nie, Faozisie, to dawne rany.

– Czy dzisiaj będziesz jeszcze życzyła sobie udać się dokądś? Muszę poinformować swoich ludzi.

– Dzisiaj będę spała u siebie.

Faozis był zaskoczony, ale błyskawicznie się opanował.

– Dostojny Inefres nie poinformował mnie o tym.

– Ponieważ dostojny Inefres jeszcze o niczym nie wie. Nie chcę gnuśnieć w pałacu.

– Jednak w domu jego dostojności będziesz, pani, bezpieczniejsza.

– Potrafię się obronić i zadbać o swoje bezpieczeństwo.

Mina Faozisa świadczyła, że jej słowa absolutnie go nie przekonały, ale nic więcej nie powiedział. Jedynie wymownie spojrzał na jej plecy w miejsce, gdzie spod cienkiego materiału przebijała świeża czerwona blizna.

Na portowym nabrzeżu czekały na nich lektyki i dwie osoby straży. Zaniesiono ich do nomarchowskiego pałacu. Namefer udała się do przydzielonych jej komnat, by wydać rozkazy. Ledwie wypowiedziała kilka zdań, kiedy przyszedł do niej Inefres. Gestem odprawił sługi.

– Czy ty myślisz, że pozwolę ci odejść? – Podszedł do niej i objął w pasie.

Ich usta złączyły się w gorącym pocałunku. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, kątem oka dostrzegła postać Faozisa dyskretnie wycofującego się z komnaty.

– Czy uraziło cię, że nie przychodziłem przez trzy dni? – nomarcha był pełen niepokoju.

– Nie, oczywiście, że nie. Jesteś nomarchą, jednym z filarów podtrzymujących nasze państwo. Masz obowiązki.

Ponownie ją pocałował.

– Pojedziesz ze mną do Neb-Etau. Muszę się tam udać w sprawach państwowych, a nie chcę się rozstawać z tobą na dłużej.

– Czy rodzina także uda się z tobą?

– Nie. Upały są zbyt wielkie, a Safeje nie najlepiej je znosi. Poza tym będzie reprezentowała mój dom na uczcie u pana Heofresa.

Namefer delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, wspominając ostatnią rozmowę ze szwagierką.

Oboje przeszli do ogrodu.

– Słyszałem, że twoja wizyta w więzieniu nie należała do najprzyjemniejszych przeżyć.

Twierdząco skinęła głową.

– Naczelnik policji przesłał mi raport. Owego strażnika, Senara, zamordowano. Jego rodziny także nie oszczędzono.

– Ktoś usilnie zaciera wszelkie ślady – wywnioskowała Namefer. – Tylko dlaczego usiłowano mnie zabić?

– Ludzie już wiedzą o mojej słabości do ciebie, a ja wielu osobom jestem solą w oku. Być może twoja śmierć ma być karą i ostrzeżeniem dla mnie?

Namefer powątpiewająco zacisnęła usta.

– Prędzej targnęliby się na twoją rodzinę. Na twoim miejscu przydzieliłabym Safeje i Raenusetowi więcej ludzi do ochrony.

Przytulił ją do siebie.

– Już wydałem odpowiednie rozkazy.

Ponownie namiętnie ją pocałował, nie bacząc, że jakaś para wścibskich oczu może ich zobaczyć. Namefer wchodzi do jego domu, więc wszyscy i tak dowiedzą się o tym fakcie. Przylgnęła do niego całym ciałem odwzajemniając pieszczoty i czując jak zalewa ją fala ogromnego pożądania. Inefres wziął ją na ręce i zaniósł w ustronne miejsce, do stojącej w cieniu daktylowych palm altany. Nie przestawali się całować, zrzucając z siebie ubrania. W chwili kiedy kładł ją na kamiennej ławce, ktoś opodal nich szepnął:

– Wasza dostojność...

Zagniewany Inefres gwałtownie się wyprostował. W pyle ogrodowej ścieżki leżał niewolnik i trzęsąc się ze strachu nie śmiał podnieść oczu na swojego pana.

– Jeżeli sprawa, którą śmiesz mi zaprzątać głowę, nie jest najwyższej wagi... – nomarcha nie dokończył ostrzeżenia, ale niewolnik i tak wiedział, co ono oznaczało.

– O ulubieńcu naszego boskiego króla – jęknął przerażony niewolnik – jego dostojność naczelnik policji przysyła wam o dostojny pismo z prośbą o natychmiastowe przeczytanie...

Inefres poprawił spódniczkę, a niewolnik, pozostając zgięty do ziemi, z wielką czcią podał mu kawałek zwiniętego w rulonik papirusu. Nomarcha szybko przebiegł go oczyma, a jego twarz spoważniała. Namefer usiadła i szybko naciągnęła na siebie szaty.

– Coś się stało – stwierdziła sucho.

– Jutro, skoro świt wyjeżdżamy – poinformował ją. – A ty – zwrócił się do niewolnika – każ natychmiast panu Faozisowi i mojemu sekretarzowi stawić się w mojej kancelarii.

Niewolnik wycofał się tyłem i zadowolony z ocalenia głowy pobiegł spełnić rozkaz. Nomarcha z pełną powagą popatrzył na Namefer.

– Znamy imię kolejnego królewskiego syna, na którego przygotowywany jest zamach.

Nie powiedział nic więcej, tylko ucałował ją w czoło i odszedł do swego gabinetu. Musiał zawiadomić królewski pałac.

 

Spotkali się następnego dnia na pokładzie statku. Kiedy wchodziła po trapie na pokład, w głębi nabrzeża dostrzegła Safeje i jej dwie damy dworu. Młoda kobieta była zagniewana i jeszcze rankiem przybiegła do męża domagając się, by zabrał i ją. Nie chciała uwierzyć, że nomarcha udaje się w drogę w ważnych sprawach państwowych, skoro zabierał ze sobą szwagierkę. Inefres po ostrej wymianie zdań z żoną, nie był w najlepszym nastroju. Stał zamyślony, beznamiętnym wzrokiem śledząc przepływające obok papirusowe łódeczki i barki handlowe.

Kiedy odbili, Namefer podeszła do niego.

– Czy nie będzie dla ciebie irytujące, jeżeli zechcę zamienić z tobą kilka słów? – spytała delikatnie, stając w odległości wyrażającej pełny szacunek dla jego pozycji.

Odwrócił się do niej, a jego chmurne czoło nieco się wyłagodziło.

– Wiele problemów zaprząta mój umysł Namefer. Nie chcę cię nimi obarczać.

– Kilkanaście dni temu powiedziałeś, że chciałbyś, abym była taka, jaką byłam dla twego brata. Więc taką pragnę ci się ofiarować. A i tobie lżej będzie na duchu, kiedy podzielisz się dławionymi wewnątrz troskami.

Gestem wskazał jej, by przeszli pod rozpięty baldachim. Usiedli wygodnie na krzesłach, a jeden z niewolników podał im wino i świeże owoce.

– Miałem dzisiaj sprzeczkę z Safeje...

– To wiem. Cały pałac ją słyszał i aż huczy od plotek.

Inefres na moment zacisnął usta.

– Nie powinienem był dawać dworowi powodu do plotek. Powinienem był delikatniej z nią porozmawiać.

– Widziałam Safeje na wybrzeżu.

– Jest moją żoną, matką mego pierworodnego i kocham ją za to. I wiem, że boli ją moja miłość do ciebie.

– Safeje jest jeszcze bardzo młoda, ale z czasem zrozumie wiele spraw. Postaw się jednak w jej sytuacji. Czy kobietą, którą kochasz, chciałbyś się dzielić z innym mężczyzną?

– Miałem już nałożnice i Safeje spokojnie to znosiła.

Namefer smutno się uśmiechnęła.

– Tak ci się tylko wydaje, Inefresie. Cierpiała w milczeniu, wiedząc, że tamte kobiety były tylko chwilowym kaprysem i nie odbiorą jej ciebie, bo nie darzyłeś ich uczuciem. Zresztą, cóż innego mogła uczynić? Teraz zaś czuje się odtrąconą. Jeśli jednak będzie mądra, to przeczeka i opanuje emocje. Gniewem nic nie zdziała. Jeśli przekona się, że nie chcę jej skrzywdzić, to razem stworzymy silną rodzinę. A to dla piastującej wysokie i odpowiedzialne stanowisko osoby jest chyba najważniejsze.

Inefres z podziwem popatrzył na nią. Dotychczas wszystkie kobiety jakie spotkał ostro rywalizowały między sobą o jego względy, lub co najwyżej odnosiły się do siebie z chłodną uprzejmością, z dużą dawką rezerwy i to wyłącznie na jego polecenie.

– Nie dziwię się, że Psenes tak ogromnie cię kochał, nie chcąc wziąć innej małżonki.

Westchnęła, gdyż ta uwaga niezamierzenie dotknęła problemu jej bezpłodności.

– Nie wziął żadnej innej kobiety do swego domu, gdyż żadna z nich nie dała mu potomstwa.

– Więc miał nałożnice?

Była zdziwiona jego pytaniem.

– Oczywiście. Chciał mieć pełną rodzinę.

– A ty...?

– Co czułam? – przerwała mu. – Na początku ból, ale też i zrozumienie. W końcu mnie kochał i nie oddalił z domu. Właściwie to nigdy nie dał mi odczuć, że jestem gorsza jako kobieta, że ceni mnie mniej niż przed małżeństwem. A ja jestem mu za to wdzięczna.

Inefres zamyślił się.

– Jak ułagodzić Safeje?

– Okaż jej więcej uczucia. Poślij jakiś piękny prezent.

– Tak zrobię, Namefer.

Kobieta upiła łyk wina i zapatrzyła się w cudownie zielone pola ciągnące się wzdłuż brzegów rzeki. Wieśniacy w większości jeszcze nie pracowali, zresztą niewiele mieli pracy po zakończonych zbiorach i przygotowaniu pól do następnego wylewu rzeki. Kończyli naprawianie tam i grobli, odmulali kanały irygacyjne i czyścili zbiorniki na wodę. Przybór wód spodziewany był już w niedługim czasie. Część z nich, by zapewnić rodzinie godniejsze życie, najęła się do prac pomocniczych w kamieniołomach i przy budowach lub renowacji świątyń. Dzieciarnia wesoło bawiła się wśród szafirowej zieleni ogrodów. Młodsi chłopcy jeździli na osłach i krowach, gdy nie widzieli tego dorośli. Jak któraś z matek dostrzegała te wybryki, natychmiast łajała krnąbrnego potomka. Bydło miało się spokojnie paść, by nabrać sił do pracy w polu. Starsze dzieci, nieco odważniejsze, pływały w rzece, bądź z papirusowych łódeczek łapały ryby. Dorośli rybacy czuwali nad bezpieczeństwem dzieciarni, wypatrując w rzece krokodyli i hipopotamów.

Inefres bez słowa wziął ukochaną kobietę za rękę i zaprowadził do specjalnie dla niego przygotowanej kajuty. Faozis widząc ich oboje, postarał się, by nic nie zakłócało ich samotności. Ledwo zamknęli drzwi, a nomarcha sprawnie odpiął klamry przytrzymujące jej zwiewną suknię. Szata cicho osunęła się do jej stóp. Mężczyzna także pozbył się ubrania. Przez moment sycili oczy widokiem swych ciał, po czym Inefres usiadł na łożu i posadził ją na swych biodrach. Twarzą do siebie. Jęknęła cicho, gdy wszedł w nią. Ulegle poddała się jego pieszczotom, a on całował jej piersi, głaskał plecy i pośladki. Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy, by mocniej pozostałymi zmysłami poczuć pieszczoty mężczyzny. Ich ruchy stawały się coraz bardziej gwałtowne, pieszczoty coraz bardziej spontaniczne. Byli tak spragnieni siebie, że na spełnienie nie musieli długo czekać. Oboje jednocześnie osiągnęli pełną rozkosz. Stłumiony krzyk wyrwał się z piersi kobiety, kiedy słodka fala niemocy zalała jej ciało. Inefres przytulił się do niej mocno, jakby chcąc jak najdłużej zatrzymać tę przyjemność przy sobie.

W końcu ich mięśnie rozluźniły się i oboje szybko oddychając padli na łoże. Mężczyzna spojrzał w jej jaśniejące radością oczy i natychmiast ponownie przyciągnął do siebie. Do późnego popołudnia nie opuszczali kabiny.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.