e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna Jendzio: „Syn watahy” — odcinek 5.

Komentarze» Wersja mobilna»

Syn watahy odc. 5.

Wyjaśnienie było logiczne, jednak mimo tego, szlachcic poczuł zaniepokojenie. Sługa oddalił się, by przygotować posiłek. Girdion zastanawiał się jeszcze nad śladami, przyglądał się i dotykał, jakby chciał, aby do niego przemówiły. W końcu jednak wiatr zatarł je niemal całkowicie. Talvar podał mu kubek z gorącym napojem z liści yani.

– Zdaje się, że bestia także przemieszcza się na południe – Girdion wyprostował się.

– Kończy się sezon, myśliwi opuszczają te ziemie – zauważył Talvar.

– Podąża za zwierzyną – podsumował Girdion – w dodatku zdąża w kierunku Ornod. Będziemy musieli podążać jego śladami.

Podszedł do nich Syrre. Młody człowiek był zadowolony mówiąc, że psy są w doskonałej kondycji. Talvar jedynie wzruszył ramionami i poszedł do lodowego domku, by załadować ich posłania na sanie.

Girdion jeszcze moment przypatrywał się rysom na zawietrznej stronie igloo.

– Zaprzęgajcie psy i gotujcie się do drogi.

Pół dnia później zatrzymali się nad ciałami dwóch nieżyjących myśliwych. Zwłoki wyglądały okropnie – miały rozerwane klatki piersiowe i wyrwane serca. Girdion ze szczególną uwagą oglądał ślady pozostawione przez ludzi, zwierzęta i bestię. Szczęściem przestało padać i były nieźle widoczne. Ślady wilkołaka prowadziły od obozu tych nieszczęśników, w kierunku ostatniego miejsca postoju szlachcica, po czym ponownie wracały do tego miejsca. Wyglądało na to, że po zamordowaniu swoich ofiar, bestia odwiedziła obóz Girdiona. Jednak nażarta, zrezygnowała z ryzykownego ataku na trzech uzbrojonych mężczyzn. Nie było jedynie śladów świadczących, że z tego miejsca udała się gdzieś dalej i to zaniepokoiło szlachcica. Ponownie przyjrzał się śladom. Na śniegu widniały odciski trzech par płóz, zaś w obozowisku pozostały jedynie dwa ciała przy jednej parze sań. Zatem trzeci osobnik odjechał. Pytaniem pozostawało, czy przyjechał już po zamordowaniu myśliwych przez bestię, czy sam miał coś wspólnego z ich śmiercią.

Odwrócił się do czekających z boku sług.

– Podąża w tym samym kierunku, co my. Przeprzągł psy, podczepił drugie sanie do swoich i zabrał skóry tych dwóch.

– To wilkołak?

– Być może – odpowiedział szlachcic.

– Co zrobimy? – spytał Syrre.

– Jedziemy do Ornod.

– On też tam zdąża... – jęknął sługa.

– W Ornod czeka Unaru – przypomniał mu Talvar.

Girdion jeszcze raz obszedł obóz. Ślady łap wilkołaka były tylko w obozie. Mężczyzna dostrzegł, że bestia wyszła z jednego z namiotów, wcześniej do niego nie wchodząc – przynajmniej nie przed przemianą.

– Albo od dawna był pomiędzy nimi pod ludzką postacią, albo dokonał błyskawicznej przemiany. Jeżeli żył z nimi od dłuższego czasu, to psy tych dwóch poganiaczy przyzwyczaiły się do jego odmienności. Dlatego nic nie wyczuły przed przemianą. Tak sądzę.

– Po co wilkołakowi skóry? – Syrre nogą trącił puste sanie.

– Może to kupiec… tylko, że nie kupuje skór, a… zagryza swoich klientów.

– Ale po co?

– Bo w ludzkiej postaci wilkołak też musi z czegoś żyć – odpowiedział mu Talvar.

– Przecież to bezmyślne bestie – prychnął z pogardą Syrre.

Talvar zmrużył oczy, jakby niezadowolony z ignorancji swego towarzysza. Takie wyobrażenie miała większość ludzi. Ale nic w tym dziwnego – nie byli tępicielami i tak jak nie potrafili czytać, tak nie mieli wielkiej wiedzy o dzieciach zła i mroku.

– W mojej wiosce wilczy syn zabił kiedyś ciężarną kobietę. Pożarł nie tylko jej serce, ale i rozpruł brzuch. Gdy znaleziono jej ciało, cyrulik stwierdził, że była w ciąży. Bestia pożarła również serce płodu. Kobieta była służką żony pana pobliskiego zamku. Oddawała się szlachcicowi mieszkającemu w owej twierdzy, ale nie uczynił jej swą nałożnicą. Nie miała dostępu do komnat kochanka. Szlachcic brał ją, gdy przyszła mu ochota, jak zwykłą chłopkę w stajniach, w kuchni, w czeladnych izbach. Godziła się, bowiem liczyła na uzyskanie większych łask. Jednak szlachcic wyjechał, zostawiając ją brzemienną.

Mężczyzna przerwał na moment. Zdawał się być podekscytowany swymi wspomnieniami

– Co w tym dziwnego? – zdziwił się Syrre. – Ty sam wczoraj chędożyłeś jakąś wieśniaczkę w łaźni i nie zastanawiałeś się, czy wolałaby miękkie łoże, czy ciasną balię. Może i ona nosi twego bękarta. Szlachcice mają taką samą chuć jak prości ludzie. Jakby każdą chędożoną chłopkę czynili oficjalną nałożnicą, nie pomieściliby ich w zamkach. A płodząc z nimi potomstwo, przysparzają sobie nowych poddanych.

Talvar mruknął coś, niezadowolony, że jego towarzysz mu przerwał.

– Kobieta nie była chłopką, wywodziła się ze starego acz ubogiego rodu. Należał się jej szacunek.

– A mało to ubogich szlachcianek po dworach? Czym różnią się od chłopek? Mieszkają w chatach, robią w polu jak zwykłe wieśniaczki, nie potrafią czytać ni pisać – Syrre wzruszył ramionami.

– Ale płynie w nich szlachecka krew.

– Tak samo czerwona jak prostaczek. Ale mów, co z tamtą?

– Tracąc dziewictwo, zagniewała swego ojca. Jej czystość była jedynym atutem, by znaleźć dobrego męża. A ona wróciła z brzuchem, bo po wyjeździe szlachcica, pani zamku ją wypędziła. Ojciec uważał, że okryła go hańbą. To on okazał się bestią i zabił dziewczynę.

Mężczyzna na moment zamilkł i utkwił wzrok w śnieżnej dali, jakby z niej chciał przywołać odległe wspomnienia..

– Tak więc widzisz, Syrre, nie wszystkie bestie są bezmyślnymi mordercami. Ten człowiek mieszkał w naszej wsi od urodzenia, a mimo to nikt nie wiedział, czym był.

– Zabiliście wilkołaka? – zaciekawił się Girdion.

– Wieśniacy urządzili obławę, ale się wymknął. A ja niedługo potem opuściłem wioskę i wyruszyłem za chlebem.

Powiał chłodny wiatr, potęgując nieprzyjemne uczucie, wywołane widokiem pomordowanych i opowieścią Talvara.

– Dosyć tych rozważań – zadecydował Girdion – dokończysz na zamku.

Mężczyzna ujął w dłonie bat. Na ten gest, psy leżące na śniegu i wygryzające sobie spomiędzy pazurów grudki lodu podniosły się, czekając rozkazu. Nieszczęśników nie grzebali. Znajdując się na kawałku zamarzniętego morza uznali, że wiosenne roztopy, uwalniając wody z lodowych okopów, same urządzą im pogrzeb.

Do Ornod dotarli następnego dnia. Droga upłynęła spokojnie, jeżeli nie liczyć faktu, że jedno ze zwierząt w zaprzęgu Girdiona okulało, podbijając sobie dwie przednie łapy. Wieczorem szlachcic musiał uszyć mu coś w rodzaju prymitywnych bucików, wyłożonych wewnątrz miękką sierścią królika. Cały następny dzień suka szła za zaprzęgiem.

W zamku Ornod Girdion bywał zawsze, gdy wracał z polowania. Jeden ze starszych strażników poznał go i przy sprawdzaniu pozwolenia zdobył się nawet na lekki uśmiech. Gdy tylko wjechali na podzamcze, natychmiast skierowali się do jednego z zajazdów, w którym od kilkunastu tygodni czekał na nich trzeci sługa Girdiona.

 – Skóry na magazyny, psy do psiarni – polecił, gdy zatrzymali się przed wejściem. – Tylko upewnijcie się, że wszystko w porządku!

Sam wszedł do wnętrza. Panował tu półmrok. W okna wstawiono płytki szyb wykonane z cienkich warstw rogów wołu piżmowego. Przepuszczały znikomą ilość światła, jednak w blasku lamp wypełnionych tranem wielorybów oraz przy świetlistych refleksach padających z kominka, w którym płonęły czarne kamienie, był w stanie rozróżniać twarze. Wszyscy mężczyźni byli zarośnięci po miesiącach spędzonych na odludziu. Gdy wszedł, obrzucono go taksującymi spojrzeniami, po czym wszyscy powrócili do rozmów i jedzenia. Mężczyzna od razu skierował swe kroki do kuchni. Nie zdążył jednak do niej dojść, gdy usłyszał:

 – Ależ to dostojny pan Girdion!

Karczmarz wyszedł z pomieszczenia, gdzie znajdowało się duże palenisko do gotowania strawy, sprawiania mięsa i imponująca spiżarnia ze wszelkimi potrzebnymi produktami. Rosły mężczyzna przy kości, z włosami koloru rdzy zawiązanymi na czubku głowy, ubrany był w poplamioną koszulę. Zbliżył się do szlachcica, wycierając zatłuszczone ręce w fartuch. Usłużnym gestem wskazał na ławę przy pustym stoliku, ustawionym w niszy, pod galeryjką wiodącą na piętro z pokojami. Tu gość będzie miał zapewniony spokój i nieco prywatności. Karczmarz szmatą omiótł gładkie deski blatu i przyzywająco machnął na dziewkę.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2011



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.