e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Elżbieta Jeziorowska-Wróbel: z cyklu „Diagnoza” —

Komentarze» Wersja mobilna»

Woda, woda…

Moja wujenka przepada za latem. Nie, nie dlatego, że lato samo w sobie jest cudownym zjawiskiem, ale dlatego, że właśnie o tej porze robi najlepszy interes.

Kiedy tylko słońce mocniej zagrzeje, a na człowieku zaczyna się lepić ubranie, wujenka wyrusza ze swojej wsi. Wypuszcza się na cały sezon. Ja oczywiście z nią. Zamyka walącą się chałupę, bierze pod pachę co trzeba i jazda. Na dworcu kupuje dwa bilety drugiej klasy, usadawia się w przedziale i spogląda na mnie.

— A co, Mańcia, lata się doczekałam?

— Doczekała się wujenka — odpowiadam, jak co roku, spoglądając w okno.

— To i dobrze. Zajedziemy do Helci — tam wszystko już na nas czeka.

— Tak, wszystko czeka — powtarzam bezmyślnie.

*

Z dworca idziemy na drugi koniec miasta. Do ciotki Helci docieramy spocone jak myszy.

— Jesteście! — wita nas ciotka Helcia, jak zawsze uśmiechnięta i pełna entuzjazmu.

Stawia przed nami półmisek pełen dymiących kartofli i podaje po kubeczku zimnego, zsiadłego mleka.

— Pożywcie się, kruszyny, pożywcie — mówi, podsuwając nam aluminiowe łyżki.

Rzucamy się na te dymiące, pachnące kartofle, bo głód żołądki nam ściska, a ciotka Helcia z zadowoleniem zaciera ręce i kiwa głową.

— A co tam słychać we wsi?

— E, niby nic ciekawego — odpowiada wujenka, popijając mleko. — Zmarło się, z początkiem zimy, staremu Koźbie.

— Nie mów? — ciotka Helcia przysiada na taborecie. — Schorował się biedaczek, czy co?

— Gdzie tam — wujenka otarła twarz wierzchem wielkiej dłoni — wcale nie chorował. Trzymał się jak byk, aż tu raz i po chłopie.

Ciotka Helcia z niedowierzaniem pokręciła głową.

— Taaak — westchnęła przeciągle wujenka. — Głupio skończył. Wracał z sąsiedniej wsi ze świniobicia. Wypił se troche. Widać sen go po drodze zmorzył, bo rano chłopy go znalazły. Jak sopel lodu był — dodała z przejęciem.

Ciotka Helcia przetarła twarz dłońmi.

— Głupio skończył. To fakt — pokiwała głową.

Po posiłku wujenka rozpakowała nasze skromne bagaże iz uśmiechem popatrzyła na ciotkę Helcię.

— Przywiozłam ci kawałeczek cielaczka od Marchewkowej — wyjęła mięso z torby. — No i trochę śmietany. Zawsze to lepsza niż ta wasza, miastowa.

— Ano, lepsza — potwierdziła ciotka Helcia. — Prawdziwsza — dodała, biorąc z rąk wujenki dwie butelki śmietany.

— No, jutro z samego rana do pracy — zakomenderowała wujenka. — A ty, Mańcia, będziesz pomagała, jak zwykle — zwraca się do mnie, a ja kiwam potakująco głową i ziewam szeroko.

— Zdrzemnij się, Mańcia — proponuje ciotka Helcia, wskazując mi wyrko stojące w kącie kuchni.

Bez namysłu zdejmuję z siebie wszystko i wsuwam się pod chłodny koc. Za oknem taki upał, a tu przyjemny chłód. Ma się rozumieć, to nie jakieś mieszkanie na piętrze, nawet nie na poddaszu, na którym upał może być nie do zniesienia — to suterena. Spoglądam raz jeszcze w górę, w okienko umieszczone pod sufitem, za którym migają przesuwające się w pośpiechu czyjeś nogi i zasypiam.

*

Skoro świt budzi mnie szarpanie ciotki Helci.

— Wstawaj, Mańcia. Już pora.

Przecieram zaspane oczy, wrzucam na siebie ciuchy i, ciągle ziewając, pochylam się nad miską lodowatej wody, przyniesionej z hydrantu, z głębi podwórka. Wujenka siedzi przy stole, kończy swój poranny posiłek i zerka na mnie z boku.

— Wyrosłaś nam, Mańcia. Oj wyrosłaś. Dziewucha z ciebie jak ta lala. I piersi ci tak jakby podeszły trochę — ręką trzymająca kromkę chleba zatacza w powietrzu duży łuk. — A i siedzenie masz spore — lustruje uważnie moje biodra. — No, no — kiwa znacząco głową — jeszcze trochę i za mąż trzeba będzie cię wydać, co?

Wujenka uśmiecha się pod nosem, poprawia spódnicę.

— Mańcia, śniadanie i wychodzimy — rzuca w moją stronę.

— Tak, wujenko — odpowiadam posłusznie i siadam do stołu.

*

Przy drzwiach czekają na nas wiaderka przykryte szarym papierem. Wujenka bierze dwa, ja dwa i wychodzimy. Ciotka Helcia idzie za nami, niesie dwa taborety. Wychodzimy przed bramę, siadamy. Słońce już świeci. Zapowiada się upał.

— Opalisz się, Mańcia — śmieje się wujenka.

— Opalę się — powtarzam za nią, patrząc przed siebie.

Jest na co popatrzeć. Przed oczami mam klasztor. Błyszczy w promieniach słońca. Lubię tak patrzeć.

— O, już idą. To i na mnie już pora — odzywa się ciotka Helcia stojąca w cieniu bramy.

Otwiera torbę, wyjmuje z niej kilka cienkich łańcuszków i podąża wolnym krokiem w stronę idącej pielgrzymki.

— Ona ma dobra rękę — z dumą w głosie stwierdza wujenka. — Szczęśliwą — dodaje, poprawiając spadającą na oczy chustkę.

Pielgrzymi przechodzą obok nas. Kilkoro zatrzymuje się. Są spoceni, zmęczeni i spragnieni.

— Po czemu te ogórki? — babina w kraciastej spódnicy pochyla się nad wujenką.

— Po piątce, moja droga, po piątce…

Babina wysupłuje monetę z woreczka wiszącego na piersi, podaje wujence, bierze dużego ogórka.

— A do picia coś macie? — jakiś chłopak zagląda do wiaderka.

— A mamy. Jest woda z ogórków — uśmiecha się wujenka.

— Da pani tej wody…

Wujenka podaje mu szklankę wypełnioną wodą i wyciąga przed siebie dużą, opaloną rękę.

— Dwa złocisze się należy — mówi, patrząc na chłopaka.

— Dwa? — chłopak jest zdziwiony. — Dwa złote za wodę z ogórków?

— A co, przecie też kosztuje.

Chłopak ociąga się, ale płaci i odchodzi. Następni już nie wybrzydzają. Biorą bez słowa, bez słowa płacą.

— Mańcia, skocz ino popłukać szklanki — odzywa się wujenka. — Ja popilnuję wiaderek.

*

Wieczorem siadamy do kolacji. Ciotka Helcia odmawia głośno pacierz. Niedbałym ruchem dłoni czyni znak krzyża, po czym wyciąga butelkę czystej wódki. Rozlewa do szklanek. Po równo.

— Po dobrym dniu trzeba — podaje mi prawie pełną szklankę. — Pij, Mańcia, i tak zaraz pójdziesz spać.

Obracam szklankę w dłoni, oglądam ją.

— No, co ty? Pij!

Wypijam. Otrząsam się, robi mi się ciepło. Cieplej niż na słońcu, które wciąż czuję na skórze. Po chwili wstaję od stołu, robię kilka kroków i zataczam się.

— Słaba jeszcze — śmieje się wujenka. — Nie przywykła — dodaje.

Padam na wyrko. Patrzę jeszcze w okienko, za którym zaczyna szarzeć dzień. Spoglądam na ciotkę Helcię, na wujenkę. Siedzą za stołem. Liczą brzęczące monety, szepcą cicho. Czuję, że moja głowa odrywa się od reszty ciała i ucieka, ucieka… Spada w przepaść, a z tej prze­paści dobiega do mnie, jak z dna głębokiej studni, nawołujący głos wujenki: — Woda, woda, woda z ogórków…

czerwiec 1986

© Copyright by Elżbieta Jeziorowska-Wróbel, 2008



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.