Problem z bazą danych: odrzucone zapytanie
wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści
Był 24 grudnia 2003. Barbara zatrzymała się przy oknie, skąd roztaczał się widok na niewielkie, betonowe podwórko. Było puste, jej kochane gołębie odleciały. Zwykle o tej porze schodziła na dół i wysypywała im okruszki suchego chleba. Czuła się szczęśliwa, gdy ptaki podfruwały pod jej nogi, dreptały wkoło, muskały ją aksamitnymi piórami i wydziobywały chleb z dłoni.
Tego dnia zostawiła pokruszone pieczywo na środku skrawka udeptanego śniegu i pośpiesznie wróciła do domu. W każdej chwili mogła przyjechać jej córka, Helena. Nie widziały się już od kilku miesięcy. Kiedy ukończyła studia prawnicze, a następnie otrzymała atrakcyjną ofertę pracy w Warszawie, w domu bywała rzadkim gościem. Zresztą… jej dom był teraz tam, w stolicy… Tłumaczyła się zwykle natłokiem spraw, o co Barbara nie miała pretensji, aczkolwiek coraz bardziej dokuczała jej tęsknota. Czuła się samotna.
Jej mieszkanie zajmowało 45 metrów kwadratowych powierzchni lewego skrzydła północnej strony kamienicy przy ul. Juliana Tuwima w Łodzi. 45 metrów podłogi, na której przeżyła 38 lat szczęśliwego małżeństwa, wychowała jedyną córkę… na której nauczyła się inaczej postrzegać świat. Ta podłoga była niczym studnia, bo nieustannie wydobywało się z jej dna echo minionych lat. Jeszcze teraz cichą nocą słyszała tupot dziecięcych nóżek, szelest gazety czytanej przez męża, stukot obcasów dorastającej panny, trzask zapałki przypalającej papierosa… i dźwięki fortepianu. Wielokrotnie zastanawiała się, skąd one pochodzą. Przecież nikt w jej rodzinie nie był umuzykalniony, nawet w kamienicy nikt nie posiadał takiego instrumentu.
Wszystko było już prawie gotowe: świątecznie udekorowany stół, wigilijne potrawy także. Pozostało tylko zapalić świece. Spojrzała z niepokojem na zegar. „Już powinna być” — pomyślała. W tej samej chwili zadźwięczał telefon.
— Mamo wybacz, ale nie będę mogła przyjechać w te święta… Ważna sprawa zatrzymała mnie tutaj… Postaram się dotrzeć do Nowego Roku… Mamo, słyszysz mnie? Wybacz, proszę… okropnie mi głupio… Wybaczysz?
Odłożyła słuchawkę. Cisza i samotność. Usiadła przy oknie zastanawiając się, co ze sobą począć. Bezmyślnie wpatrywała się w gęstniejący mrok. W sąsiednich oknach migotały światełka na choince. Ludzie zasiadali do wieczerzy.
Z odrętwienia wyrwało ją pukanie do drzwi.
„Któż to mógł być?” — przemknęło jej przez głowę. — „Czyżby Helenka zrobiła jej psikusa? A może zaprzyjaźniona sąsiadka z dołu? Do niej też miała przyjechać rodzina z daleka. Może nie dotarła?”
Ożywiła się na chwilę.
— Dobry wieczór! Nazywam się Regina Majer, przepraszam za najście, ale… czy mogłabym na chwilę wejść?
Na Barbarę spoglądały pytająco dziwne, zielone oczy dojrzałej kobiety ubranej w elegancki płaszcz z kołnierzem z rudego lisa.
— Ależ proszę… Stół właśnie zastawiony i czeka… Córka nie dojechała, a mąż umarł przed laty. Zapraszam!
Nieznajoma wsunęła się bezszelestnie i stojąc pośrodku pokoju rozejrzała się dokoła.
— Ja tylko na chwilę… chciałam jeszcze raz zobaczyć dom, w którym się wychowałam… Trochę się tu jednak pozmieniało…
— Doprawdy? Zdumiewające! Mieszkam tu prawie od 40 lat i nigdy nic nie słyszałam o poprzednich właścicielach… Podobno jakaś staruszka umarła w tym mieszkaniu, ale nie miała rodziny…
— To była moja mama — odparła stłumionym, bezdźwięcznym głosem. — Pamiętam, że zaprosiła mnie na wigilijną kolację… ale ja, jak zwykle, nie znalazłam dla niej czasu… Zajęta byłam robieniem kariery. Następnej wigilii już nie było…
Barbara słuchała oszołomiona.
— Tu stał jej fortepian, — nieznajoma wskazała miejsce pod ścianą — moja mama cudnie na nim grała… Chciałaby Pani posłuchać?
Barbara patrzyła zdumiona jak kobieta siada we wskazanym miejscu i układa szczupłe, wypielęgnowane palce na klawiaturze. Za chwilę cudowne takty walca wypłynęły spod jej rąk.
Zamknęła oczy… Poczuła jak muzyka wypełnia ją od środka, jak jej ciało unosi się i płynie bezwolnie… Grupa osób stała w oddali w oparach mgły i machała jej na powitanie. Dostrzegła wśród nich sylwetkę zmarłego męża. Chciała do nich biec, chciała tam być, ale nie mogła. Jakaś siła pchała ją w nieznanym kierunku, do nieznanej krainy. Czuła się mimo wszystko szczęśliwa i spokojna. Muzyka jeszcze długo brzmiała w jej uszach, a potem ucichła.
Obudził ją znajomy dotyk.
— Helenka? Co ty tutaj robisz? Przecież…
— Przyjechałam z Warszawy pierwszym pociągiem! Mamo, tak mi głupio… Wybacz, że przez chwilę inne sprawy wydały mi się ważniejsze! Wybaczysz?
W odpowiedzi objęła ją mocno i przytuliła. Znów ją miała przy sobie, jak niegdyś, kiedy była jeszcze mała i potrzebowała matczynej troski. Łzy wzruszenia spłynęły jej po policzkach.
Po uroczystym, bożonarodzeniowym śniadaniu udały się na cmentarz. Szły jak zwykle tą samą aleją, gdy Barbara zapytała:
— Co się właściwie stało, że zmieniłaś zdanie?
Helena milczała jakiś czas myśląc o czymś intensywnie.
— Cóż… wpadła mi w ręce przypadkiem stara gazeta. Nawet nie wiem, skąd się wzięła w moim gabinecie. Na pierwszej stronie było zdjęcie pewnej staruszki, która wówczas mieszkała w Łodzi przy ul. Juliana Tuwima. I ta zbieżność okoliczności! Któregoś roku zaprosiła swoją córkę na kolację wigilijną, ale ta nie przyjechała, ponieważ wypadło jej coś pilnego. Była dziennikarką. Następnej, wspólnej wigilii już się nie doczekała, gdyż córka zginęła w wypadku samochodowym… Wtedy w jednej chwili zrozumiałam, mamo, że ta smutna historia mogłaby się stać naszą historią! A to byłoby straszne! Prawda?
Barbara słuchała jak zahipnotyzowana. Nagle jakaś siła kazała jej zatrzymać się przy opuszczonym grobie. Z omszałej płyty nagrobkowej uśmiechała się do niej znajoma już twarz kobiety. Z trudem odczytała wyryty kilkadziesiąt lat temu, ledwie widoczny napis:
REGINA MAJER
Ur. 13 lipca 1924 roku
Zm. tragicznie 23 maja 1963 roku
„Bóg tak chciał”
— Mamo znałaś tę kobietę? — zapytała Helena przyglądając się starej, czarno-białej fotografii. Mam wrażenie jakbym ją już gdzieś widziała… Tak, już wiem! W tej gazecie było także jej zdjęcie! To była córka tej staruszki. Niesamowite!
Barbara uśmiechnęła się tajemniczo, potem pochyliła nad grobem by zapalić świeczkę i zmówić modlitwę. „Niech spoczywa w pokoju”.
© Copyright by Anna Stryjewska, 2009
Brak danych
Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!
: R E K L A M A :
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji Pomoc w menu przeglądarki internetowej.