e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Tadeusz Tomal: ZDUMIEWAJĄCE ODKRYCIE — odcinek 7.

Komentarze» Wersja mobilna»

KSIĄDZ TEŻ CZŁOWIEK — cz. 1

J.M.A. Hendriksen: „Ponad 15 lat byłem zakonnikiem. Z Rotterdamu przeniesiono mnie do Amsterdamu. Później wyjechałem do Hagi i rozpocząłem całkiem inne życie. W duchu i głowie miałem pustkę. Filozofia oparta na wymiarze poziomym (ludzkim, w przeciwieństwie do pionowego Bóg — człowiek — przyp. autora), na pozór atrakcyjna, powoli wyjaławiała mnie w środku. Spotkałem ludzi, którzy zaczynali każdy dzień od czytania krótkiego ustępu Pisma Świętego. Z początku czyniłem to tylko z musu, ale ku mojemu zaskoczeniu powoli zaczęło mnie to fascynować, aż wreszcie zachwyciło. Nie poprzestawałem już tylko na urywkach, do czego byłem zobowiązany w pracy. Równolegle czytałem komentarze pióra różnych teologów. Bywały pouczające i zachęcające, zwykle jednak trawiłem je jako treści suche i nudne. Niepokoiły mnie, bo uważałem, że do zrozumienia Pisma nie trzeba komentarzy. Etiopski eunuch nie kształcił się pod okiem profesora czy duszpasterza, by pojąć proroctwo Izajasza — pomógł mu diakon Filip, który nie zapoznawał go z wiedzą dla „wtajemniczonych”, ale z Jezusem.

Żadne mądre komentarze do Pisma, jakie zdołałem przeczytać, nie robiły na mnie wrażenia. Im więcej czytałem Biblię, tym jaśniej pojmowałem, czemu tak się dzieje. Niegdyś sądziłem, że uwierzyć oznacza uznać czyjąś władzę (na przykład kościoła), rozumowo zaakceptować szereg prawd (na przykład, iż Bóg istnieje, że jest niebo i piekło, że są sakramenty, itd.) Z Pisma poznałem, że wcale nie to jest wiarą. W przeciwnym razie również diabła trzeba by uznać za wierzącego — bowiem i on wierzy w szereg takich prawd! Może zdarzyć się, iż ten kto posiadł tajniki teologii i piastuje wysoki urząd w kościele, kto regularnie uczęszcza na nabożeństwa i sam je odprawia, kto uznał rozumem szereg „prawd religijnych” i z erudycją umie ich bronić — opiera się na własnym rozumie i  „dowodach,” nie ufając bez reszty Bogu i Jego Słowu. Nie można go więc nazwać wierzącym.

Wkrótce dzięki lekturze Pisma Świętego pojąłem istotę wiary, zaś Biblia stała się dla mnie zupełnie inną Księgą. Wcześniej też głosiłem „natchnienie” Pisma, ale nie przeszkadzało mi to czytać go krytycznie i traktować pewnych zdań i relacji w nim lekceważąco i niedosłownie. To się zmieniło. Nie mogłem postąpić inaczej: musiałem uznać autorytet Biblii, przekonany w końcu, że trzeba bezgranicznie ufać Panu i Jego Słowu zawartemu w Piśmie. Wtedy i ja otrzymałem łaskę, aby z głębi serca zawołać: Abba, Ojcze!

Nieomylne Słowo zawarte w Biblii pouczyło mnie, iż żywiąc tę wiarę — ufność bez granic — mogę być pewien przebaczenia grzechów, i że zaliczam się odtąd do grona dzieci Bożych. Wszystko, co Pismo mówi o wierzących i o danych im obietnicach zaczęło się w pełni odnosić także do mojego życia. Ja też mogłem dostąpić życia wiecznego, nie tylko kiedyś w przyszłości, ale DZIŚ! Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we mnie uwierzy, ma życie wieczne — mówi Chrystus w Ew. Jana 6:47. Ma je zatem już teraz!”

Profesor Celso Muniz, wykładowca teologii. „Od dzieciństwa, bez wytchnienia poszukiwałem świata realnego i auten­tycznego. W mojej opinii jako nastolatka, kapłaństwo było tym, co dostarczało prawdziwych doświadczeń w poszukiwaniu zbawienia dla duszy. Rozpocząłem dwunastoletnią naukę w seminarium i całkowicie poddałem się opiece i przewodnictwu kościoła rzymsko-katolickie­go. Wykonywałem wszystkie ascetyczne ćwiczenia, aby później sam nauczać ascetyzmu jako Profesor Nauk Ascetycznych, Mistycznych i Podstaw Teologii w Seminarium Metropolii Biskupiej w Oviedo w Hisz­panii.

Mimo upływu lat, nie mogłem opanować tajników samokontroli, wewnętrznego pokoju i oparcia, o których to cechach regularnie nauczałem innych. Mój wewnętrzny niepokój oraz pragnienie dokładnego poznania i zrozumienia tego, czego nauczał Chrystus, wywołało we mnie głód prawdy Bożej. Od pewnego dnia Pismo Święte stało się latarnią dla moich stóp i mojej duszy. Czytając regularnie, pragną­łem doświadczyć zmian, o których mówi Biblia. Z drugiej strony, będąc tak bardzo mocno związany z moim Kościołem, pragnąłem, aby te zmiany we mnie nastąpiły bez opuszczenia katolicyzmu.

Nigdy nie zapomnę tej długiej nocy moich przeobrażeń, a po nocy jeszcze jeden dzień niezwykłego wewnętrznego konfliktu, który zakoń­czył się ucieczką i schronieniem w Panu i Jego Słowie — w Piśmie Świętym. To nie to, że próbowałem się modlić, modlitwa nagle wypełniła moje serce i nie potrafiłem nic kontrolować. Bardziej niż kiedykolwiek odczułem ciężar i wagę grzechów mojego min­ionego życia.

Jestem bez reszty grzesznikiem — pomyślałem. Poczułem się beznadziejnie, gorzej niż sierota i nie potrafiłem wyobrazić sobie jak mogę wyjść z tego stanu, jak mogę uwolnić się, wybawić się z tego sam. Jestem marnością, nicością, a w oczach Boga tyle we mnie war­tości, co w odrobinie prochu. Nigdy wcześniej nie czułem się tak bezsilny, aby nie móc uczynić nic dobrego. Wtedy uświadomiłem sobie, ile to razy Chrystus Pan w Biblii zapraszał tych, którzy byli całkowicie zagubieni, aby przyszli do Niego. Poczułem silne zatapia­nie się w Nim, w kimś, kto oferował mi całkowicie darmo nigdy nie zasłużone przebaczenie. Wreszcie, bez dalszych pragnień czynienia czegokolwiek o własnych siłach, rzuciłem się w Boże ramiona, ramiona Ojca, który dał Jezusa Chrystusa dla mojego zbawienia. Modliłem się: Przybądż do mnie Panie Jezu, oddaję siebie Tobie jako mojemu osobistemu, Pierwszemu, Ostatniemu i wystarczająco Jedynemu Zbawicielowi. Godziny mijały jak minuty. Wyszedłem, jak nigdy przedtem, w pełnej jedności z moim Panem i Bogiem. W głębi tętniła myśl: Jesteś moim, o Panie, a ja jestem Twój. Twoją własnością na wieczność! Nie potrafię tego zobrazować, jak moja chwiejność, wątpliwości i wahania nagle zniknę­ły, a radość i szczęście wypełniły mnie kompletnie.

Postanowiłem kroczyć za Chrystusem jakkolwiek i gdziekolwiek. Odkryłem, że przecież to Chrystus wziął na siebie moje życie, gdy powierzyłem Mu moją duszę, że Pan, to nie jeden z tych dobrych ludzi, którzy pokazują nam drogę. To sam On jest tą Drogą. Pan to nie nauczyciel prawdy, On Sam jest Prawdą. Pan to nie ludzki bohater, który poświęcił swoje życie za sprawę drugiego człowieka, On jest Jedynym Zbawicielem, jest Życiem dla wszystkich, którzy do Niego przyjdą.”

Juan T. Sanza: „Urodziłem się 28 kwietnia 1930 roku w Somosierze pod Madrytem jako ósme dziecko katolickich rodziców. Do seminarium diecezjalnego wstąpiłem w roku szkolnym 1945/46. Przez pierwsze pięć lat zgłębiałem łacinę i nauki humanistyczne, a przez kolejne trzy filozofię, teologię i etykę. Wspomnę, że przez pierwsze osiem lat seminarzystom nie wolno było posiadać ani czytać Biblii. Gdy na moje 21 urodziny pewna pani, która była potem obecna na moich prymicjach, podarowała mi Biblię, zaskoczona musiała ją zabrać z powrotem i zatrzymać aż do ukończenia przeze mnie 24 lat i rozpoczęcia studiów teologicznych. Moje zainteresowanie Biblią było więc raczej zwykłą ciekawością niż duchowym łaknieniem.

Po święceniach kapłańskich, 14 lipca, 1957 roku, w drodze konkursu otrzymałem parafię. Podczas posługi w mojej pierwszej parafii, w różnych częściach mszy, podczas pogrzebów i chrztów używałem języka hiszpańskiego (zamiast łaciny — przyp. autora). Większość parafian była zadowolona, i nawet wzrósł ich udział liczebny w nabożeństwach. Nie podobało im się jednak, że po drobnych pracach remontowych w kościele zdjąłem niektóre obrazy i umieściłem w magazynie. Tych „reform” nie konsultowałem z biskupem, ale niektóre i tak spotkały się z jego przychylnym przyjęciem.

W kolejnym miejscu pracy — wikariacie w Canillejas — zauważyłem, że muszę być ostrożny w słowach i czynach, a po dwu latach doszło do niezwykłej rozmowy z proboszczem. Omawiając z nim jakieś inne sprawy, wspomniałem o moich doświadczeniach z użyciem hiszpańskiego w liturgii, o miejscu Biblii w kazaniach i o odpowiednim i nieodpowiednim stosunku do kultu obrazów. Po kilku miesiącach proboszcz oznajmił, że za zgodą biskupa w znacznej części liturgii i sakramentów łacinę zastąpimy hiszpańskim, a po rozpoczęciu prac nad instalacją grzewczą zniknie z kościoła spora część obrazów i ołtarzy. Tak też się stało, ku zgorszeniu wielu „pobożnych” pań. Natomiast niedzielne kazania musiały pozostać bez zmian, choć wydawały mi się nazbyt moralizatorskie, a zatem niezupełnie przystające do Biblii. Tematy i struktura kazań były zawczasu opracowywane przez grupę konserwatywnych księży, aby w daną niedzielę każdy ksiądz mówił na mszy to samo.

Nie spodobał mi się taki system ani wymagana treść kazań. Zmagałem się w sobie. Nie mogłem sprzeciwić się wprost, z tego choćby powodu, że wśród księży przygotowujących tematy kazań był mój proboszcz, a moja opinia oraz dobrobyt rodziców i mojej siostry zależały od życzliwych z nim stosunków. Mimo to nieco „przerabiałem” proponowane tematy nakierowując je na Chrystusa. Raz proboszcz przyszedł posłuchać i ku memu zdumieniu rozsierdzony oznajmił, że choć ja odprawiam mszę, gdy tylko zdoła, będzie mnie zastępował na ambonie. Istotnie, często to czynił. W owym trudnym okresie mego kapłaństwa czytywałem sobie Biblię do poduszki i coraz gorliwiej rozważałem jej tchnące prawdą, głębokie, wieczne poselstwo o zbawieniu — dla mnie i dla reszty świata.”

Enrique Fernandeza: „Urodziłem się w Madrycie w 1929 roku w bardzo religijnej rodzinie. 12 lat studiowałem w Seminarium Metropolitalnym w Oviedo. Święcenia kapłańskie przyjąłem 30 maja 1954 roku. Przez cztery lata studiów teologicznych nigdy na serio nie czytałem Biblii. Traktowałem ją co najwyżej jako pomoc przy zgłębianiu dogmatów katolickich. Znałem tylko te jej ustępy, które umieszczono w tekście liturgii mszalnej i brewiarzu.

W roku 1960 byłem kapelanem w klasztorze żeńskim w Navelgas, cichym miasteczku w Asturii. Po wczesnej kolacji często odwiedzałem miejscowego księdza, sympatycznego i towarzyskiego starszego mężczyznę. Raz pokazał mi on broszurkę zatytułowaną „Dar”. Po tej lekturze zapragnąłem przeczytać Biblię.

Badając Nowy Testament, głównie Dzieje Apostolskie, powoli nabierałem przekonania, że kościół rzymski odszedł od Biblii, a kapłani uzurpują sobie miejsce Chrystusa. Odkrycia w Słowie Bożym były fascynującą przygodą. W dalszej lekturze mocno przeżyłem werset 4:12 Listu do Hebrajczyków: Żywe [...] jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.

Zbawienie — głosił kościół — zależy od rozgrzeszenia, którego udziela kapłan; kto odmówi wyznania mu grzechów śmiertelnych, tego czeka wieczne potępienie. Ale w Dziejach Apostolskich ani w żadnej innej księdze Nowego Testamentu nie znalazłem tekstu, który by to potwierdził. Natchnieni autorzy podkreślają, że po przebaczenie musi się człowiek udać wprost do Boga. W Liście do Hebrajczyków napisane jest, że Chrystus został za grzeszników ofiarowany jeden raz na zawsze. Zatem — myślałem — jakże mógł sobór trydencki w roku 1562 ogłosić, że we mszy Chrystus ofiarowuje siebie przez ręce kapłana na prawdziwą i rzeczywistą ofiarę Bogu? [...] Pragnę służyć Jezusowi Chrystusowi, nieść ludziom Ewangelię łaski i opowiadać o rzeczach, jakie uczynił mi Pan, bo to co uczynił dla mnie, może uczynić i dla innych. Dla Ciebie też!”

Charles A. Balton: „Urodziłem się w hrabstwie Lancaster na północy Anglii, tam też ukończyłem liceum. Studiowałem między innymi w Oksfordzie, gdzie otrzymałem tytuł magistra nauk humanistycznych i za prowadzone przez siebie badania historyczne — bakałarza literatury. Jako dyplomowanemu nauczycielowi, przyznano mi też Oksfordzki Dyplom Edukacji. Przygotowując się do kapłaństwa, studiowałem w paryskim Instytucie Katolickim i w Belgii na Uniwersytecie Louvain, słynnej uczelni rzymsko-katolickiej. Po jej ukończeniu otrzymałem tytuł bakałarza teologii. Święceń kapłańskich udzielił mi 30 lipca 1930 roku rektor Louvain, biskup Paulinus Ladeuze. Planowałem wtedy zostać misjonarzem, apostołem kościoła rzymsko-katolickiego w Rosji. Było to jednak próżną nadzieją, gdyż władza sowiecka nie kwapiła się wpuszczać misjonarzy do ZSRR.

Kolejne 20 lat przepracowałem więc w Kolegium św. Bedy w Manchesterze jako starszy wykładowca historii; uczyłem też języków nowożytnych. Na przestrzeni lat zdążyło mnie poznać kilkuset studentów; poza tym podróżowałem po północnej Anglii i wygłaszałem kazania w celach charytatywnych. Później powierzono mi parafię na wsi, gdzie miałem więcej czasu na kontynuowanie badań. Opublikowałem szereg prac, w tym oficjalną historię mojej diecezji, szkice o św. Patryku oraz o innych świętych z Wysp Brytyjskich. Z czasem badania historyczne zaczęły coraz mocniej wpływać na mnie i moje poglądy; wiązało się to zwłaszcza ze studiami nad ruchem jansensenistów w łonie kościoła rzymskiego w XVII i XVIII wieku. Podzielałem ich umiłowanie Biblii i prostoty w kościele i bolałem nad kształtem, jaki poczynając od średniowiecza przybrały teologia i pobożność chrześcijańska. Nie umiałem zmuszać wiernych do monotonnej recytacji różańca, tak sprzecznej ze wskazówką Chrystusa w Ew. Mateusza 6:7: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Zauważyłem, że o kilku spośród 14 stacji Drogi Krzyżowej, jakie wiszą na murach świątyń katolickich, wcale nie ma mowy w Piśmie Świętym — na przykład św. Weronika ociera twarz Chrystusowi: Weronika to postać fikcyjna, a mimo to czci się ją prawie w każdej parafii katolickiej. Nie mogłem dostrzec żadnego pożytku w odpustach, rozdawanych niczym zdewaluowana waluta: jedna krótka modlitwa mogła zastąpić długie dni, a nawet miesiące pokutowania. Doszedłem też do wniosku, że medaliki, figurki i szkaplerze pełnią rolę analogiczną jak pogańskie amulety i totemy. Nie potrafiłem dostrzec, jaki związek z prawdziwą pobożnością ma palenie lamp i świec wotywnych oraz kropienie wodą święconą. Badając historię kościoła, a później Biblię rozgryzałem wiele tajemnic, o których większość chrześcijan i wielu księży katolickich nie ma pojęcia. Przedtem nie mogłem takich tajemnic publikować z powodu rzymsko-katolickich praw o cenzurze.

Moja ścieżka ku radości Chrystusowej była długa i nieraz trudna, lecz okazała się pielgrzymką wartą zachodu. Po okresie pracy w Waszyngtonie i innych miastach USA w końcu dane mi było zaznać pełni radości Chrystusa jako mego Zbawcy i wiecznego Odkupiciela. Z tego powodu oddałem się Jezusowi Chrystusowi, wszechmocnemu Zbawcy, a przyjmując Go, przeszedłem ze śmierci grzechu do życia. Dostąpiwszy więc usprawiedliwienia przez wiarę, zachowajmy pokój z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej. (Rzym. 5:1-2)

Richard Petera Bennetta: „Szczęśliwe były moje dziecięce lata w ojczystym domu w Irlandii. Ośmioosobowa rodzina wspólnie bawiła się, śpiewała i urządzała przedstawienia, a wszystko to na terenie koszar w Dublinie. Ojciec, pułkownik Armii Irlandzkiej, przeszedł na emeryturę, gdy miałem dziewięć lat. Byliśmy typową w Irlandii rodziną katolicką.

W szkole jezuickiej w Belvedere wpojono mi katechizm, tam też odebrałem wykształcenie podstawowe i średnie. Jak każdy chłopiec uczący się pod okiem Jezuitów, w wieku dziesięciu lat umiałem płynnie recytować pięć dowodów na istnienie Boga i wyjaśnić, czemu papież jest głową jedynego prawdziwego kościoła.

W roku 1956 opuściwszy rodzinę i przyjaciół, wstąpiłem do zakonu Dominikanów. Osiem lat zgłębiałem istotę stanu zakonnego, tradycję kościoła, teologię Tomasza z Akwinu, filozofię i niektóre aspekty Biblii z perspektywy katolickiej. Dominikański system religijny sprawił, że cała wiara, jaka tliła się w mej duszy, uległa instytucjonalizacji i rytualizacji. Cierpieniem i modlitwą usiłowałem więc wysłużyć zbawienie zarówno sobie jak i innym. W dublińskim klasztorze w Tallaght mozoliłem się strasznie, aby tylko ocalić duszę — lodowate prysznice w środku zimy, okładanie się po plecach stalowym łańcuchem...

W roku 1963, mając 25 lat, przyjąłem święcenia kapłańskie i kontynuowałem studia nad Tomaszem z Akwinu na Uniwersytecie Anielskim w Rzymie. Nie umiałem pogodzić się z zewnętrzną pompą i wewnętrzną pustką dokoła. Po powrocie z Rzymu otrzymałem oficjalną decyzję, która nakazywała mi udać się na trzyletnie studia na Uniwersytecie Cork, ale ja żarliwie modliłem się w sprawie swego misjonarskiego powołania. I oto pod koniec sierpnia 1964 roku polecono mi jechać na misje na Trynidad w Indiach Zachodnich. 1 października 1964 roku dotarłem tam. Całe siedem lat owocnie — z perspektywy księdza katolickiego — spełniałem obowiązki kapłańskie szczycąc się licznym udziałem wiernych we mszy.

W roku 1972 zaangażowałem się w katolicki ruch charyzmatyczny. 16 marca na spotkaniu modlitewnym dziękowałem Bogu, że taki ze mnie dobry ksiądz i prosiłem, aby, jeśli taka Jego wola, upokorzył mnie, bym stał się jeszcze lepszy. I tego samego wieczora w zupełnie głupi sposób uległem wypadkowi. Skutek? Rozbity tył głowy, rozliczne uszkodzenia kręgosłupa. Gdyby nie owo spotkanie oko w oko ze śmiercią, wątpię czy kiedyś wyrwałbym się ze stanu samozadowolenia. Mechaniczne odklepywanie modlitw okazało się w tej sytuacji jałowe — cierpiąc ból z głębi serca wołałem do Boga. Cierpiałem bardzo i przez kolejne tygodnie zacząłem znajdować ulgę w modlitwie bezpośredniej, osobistej. Odłożyłem brewiarz, oficjalne modlitwy dla księży, różaniec i zacząłem korzystać w modlitwie z ustępów Pisma Świętego. Był to proces ślamazarny. Nie znałem Biblii zbyt dobrze, niewielka wiedza na jej temat nabyta na studiach skłaniała raczej do podejrzliwości wobec niej niż do zaufania. Znajomość filozofii i teologii Tomasza z Akwinu czyniła mnie całkiem bezradnym w tej mierze, toteż zabieranie się do lektury Biblii w poszukiwaniu Pana miało posmak wyprawy bez mapy w ciemną knieję.

Przestudiowawszy starannie cały 53. rozdział Księgi Izajasza odkryłem, że Biblia rozwiązuje problem grzechu poprzez ofiarę zastępczą. Zrozumiałem, że Chrystus umarł za mnie i że błądzę, chcąc samemu zapłacić za swój grzech lub mieć w tej zapłacie własny udział. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. (Ks. Izajasza 53:6)

Po pierwsze, odkryłem, że Słowo Boże w Biblii ma charakter absolutny i nie zawiera błędów. Przedtem uczono mnie, że jest ono względne, a jego prawdziwość można w wielu miejscach podważyć; teraz zauważyłem, że Biblii można ufać. Wszelkie Pismo od Boga natchnione jest i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości — aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu. (2 Tym. 3:16-17)

Odkrycia tego dokonałem w Vancouver i w Seattle. Gdy poproszono mnie o kazanie dla grupy modlitewnej przy parafii św. Szczepana, wybrałem za temat absolutny autorytet Słowa Bożego. Po raz pierwszy w życiu pojąłem tę prawdę i po raz pierwszy o niej mówiłem. Po powrocie ze Seattle do Vancouveru powtórzyłem to kazanie w dużym kościele przed audytorium składającym się z około 400 osób. Dzierżąc w dłoni Biblię oznajmiłem, że Biblia jako Słowo samego Boga jest absolutnym i ostatecznym autorytetem we wszystkich sprawach wiary i obyczajów.

Po trzech dniach wezwał mnie arcybiskup Vancouveru James Carney. Oficjalnie zamknął mi usta, zabraniając nauczania na terenie swojej diecezji. Oznajmiono mi też, że kara byłaby znacznie surowsza, gdyby nie list polecający od mojego biskupa Anthony’ego Pantina. Wkrótce wróciłem na Trynidad.”

Roman Mazierski: „Urodziłem się w Polsce, kraju gdzie około 92 procent mieszkańców przyznawało się — przynajmniej formalnie — do wyznania rzymsko-katolickiego. Przyszedłem na świat w rodzinie typowo katolickiej. W wieku siedmiu lat zacząłem naukę w szkole podstawowej, gdzie mieliśmy też lekcje religii prowadzone przez księdza, poświęcone niektórym historiom ze Starego i Nowego Testamentu oraz definicjom katechizmowym.

W moim sercu zaczęło wtedy rosnąć podwójne pragnienie: znaleźć się bliżej Jezusa i zdobyć większą wiedzę na temat Boga. Nie mogłem szukać wskazówek w Słowie Bożym, gdyż Biblii nie posiadaliśmy. Do zakupu Pisma Świętego nie zachęcano ani dzieci, ani dorosłych; co więcej, wyższe duchowieństwo szerzyło pogłoski, iż lektura taka może się okazać niebezpieczna, bo Pismo zawiera zalążki herezji, które tylko kościół jest w stanie rozpoznać, wybierając ustępy, jakie można bez szkody odczytywać na niedzielnej mszy. Co niedziela szkolni nauczyciele prowadzili nas do pobliskiego kościoła, a ponieważ mszę odprawiano po łacinie, nie rozumieliśmy ani słowa. Długie lata serce pozostawało złaknione Boga i Jego prawdy.

Zapisałem się na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Lwowskiego. Studenci mieszkali w seminarium na wzgórzu, budowli przypominającej klasztor, otoczonej wysokim murem, z małymi celami i długimi korytarzami. Na początku było mi tam bardzo dobrze. Wszystko wydawało się inne niż świat zewnętrzny, jakby specjalnie pomyślane po to, aby zbliżyć nas do Boga i Zbawcy. Życie obracało się wokół dwóch spraw: czytań duchownych i studiów teologicznych. Obie miały — jak się zdawało — pogłębiać naszą więź z Bogiem przez Jego Syna, Jezusa Chrystusa. Z młodzieńczym zapałem i ufnością przerabiałem wszystkie czytania duchowne, jakie nakazywał i zalecał kościół, co dzień uczestniczyłem w jednej czy dwu mszach, rano przystępowałem do komunii, raz w tygodniu spowiadałem się. Gorliwie oddawałem się rozważaniom i modlitwom, brałem udział w nieszporach, odmawiałem różaniec i litanie, czytałem biografie kanonizowanych świętych i szczerze próbowałem ich naśladować. Wkrótce zyskałem sobie renomę jednego z najpilniejszych seminarzystów.

Wszystkie te wysiłki i „zasługi” nie zbliżyły mnie jednak do Zbawcy. Byłem rozczarowany; lecz przecież przede mną ktoś inny próbował już tych samych metod: apostoł Paweł, który przed nawróceniem jako wierny (swojej religii) faryzeusz starał się osiągnąć osobistą sprawiedliwość własnymi wysiłkami, według nauk rabinów, wypełniając określone przepisy przykazań prawa. To jednak nie pomogło mu pojednać się z Bogiem, jak szczerze wyznaje w trzecim rozdziale Listu do Filipian. Nie pomogło również i mnie. Usiłując znaleźć wyjście z sytuacji badałem oficjalne doktryny kościoła katolickiego, zwane dogmatami i odkryłem, że niektóre wcale nie opierają się na Słowie Bożym, inne wręcz mu przeczą.

W rozterce udałem się po radę do ojca duchownego, który miał nas ukierunkowywać i pomagać w pokonywaniu trudności duchowych. Wysłuchawszy mnie uważnie, dał taką odpowiedź: Jak wiesz, w nauce naszego kościoła błędu być nie może, bo to jedyny prawdziwy kościół Chrystusa na ziemi. Jeśli coś jest nie w porządku, to co najwyżej z twym sumieniem, w którym jako człowiek młody buntujesz się przeciwko władzy kościoła. Taka pokusa duchowa często dręczy młodych studentów teologii. Poradził abym się tym nie gryzł i nie szukał rozwiązania problemu, ale starał się o nim zapomnieć. Stosując się do rady, usiłowałem zapomnieć o wątpliwościach. Tłumiłem głos sumienia, które stale, acz na próżno ostrzegało, iż coś nie jest w porządku...”

(Autobiografia księdza Mazierskiego jest długa i w całości nakreślona w jego książce „A Light Shines in Poland”. Jak sam pisze, nie zaznał spokoju przez wiele następnych lat, dopóki nie powierzył swojego życia Chrystusowi. Gdy po dokładnym poznaniu Pisma Świętego, utwierdził się, że to nie religia zbawia, tylko Chrystus, który jako jedyny może doprowadzić do Boga, gdy zaufał, że to czego Chrystus dokonał dla niego i za niego jest kompletne i całkowicie wystarczające do zbawienia i że on jako grzesznik nie może nic do tego doskonałego Bożego dzieła dodać — znalazł wewnętrzny pokój — pokój Chrystusowy, który już nigdy go nie opuścił.)

Benigno Zuniga „Kształciłem się pod okiem Jezuitów i sam w wieku 16 lat postanowiłem zostać jednym z nich. Studiowałem w Peru, Ekwadorze, Hiszpanii i Belgii. Jako proboszcz wydałem walkę protestantom w mojej okolicy. Uważałem ich za heretyków. Ponieważ zaś niektórzy z tych protestantów wciąż odwoływali się do autorytetu Pisma Świętego, postanowiłem napisać książkę, która wytknie ich błędy właśnie w świetle Biblii.

Jednakże trzyletnie samodzielne studium Pisma Świętego okazało się dla mnie wstrząsem: odkryłem oto, że w błędzie jestem ja sam. Na podstawie mojej katolickiej Biblii nie tylko nie byłem w stanie gromić protestantów, ale sam znalazłem się na przegranej pozycji doktrynalnej. Zacząłem dostrzegać jak bardzo mijają się z Biblią moje przekonania. Niejeden raz podczas lektury Pisma nie mogłem powstrzymać łez na myśl o tym, jak stosowałem się do nauk ludzkich, gardząc nauką Bożą.”

Franc Maggiotta:  „Jako nastolatek — członek kościoła katolickiego — uczęszczałem na uniwersytecki wydział filozoficzny i działałem w Akcji Katolickiej. Udzielałem się w kościele, jednak życie nie nabierało od tego sensu. Nie mogłem stłumić poczucia grzeszności, jakie mnie dręczyło. Dokuczało mi przeświadczenie o bezsensowności życia, byłem w rozpaczy.

Posiadałem wszystko, czego młody człowiek mógł pragnąć. Mojej rodzinie powodziło się dobrze, „mocno stała nogami na ziemi” — jak mawiamy we Włoszech. Pieniędzy nie brakowało, więc spełniały się wszystkie me zachcianki. Miałem to, co może dać moc ludzka, ale nie miałem tego, co człowiekowi niezbędne do życia. Można mieć wszystko — a jednak nie żyć pełnią życia. Nie można żyć pełnią życia bez znajomości jego sensu. Sensu, jaki daje tylko życie pochodzące z góry.

Udałem się do biskupa i zwierzyłem z tych strapień. Odparł, że wszystko to są sprawy pożyteczne, że ze mnie bardzo miły chłopiec i nie powinienem przejmować się głupstwami. Chrystus odchodząc do nieba oddał władzę w ręce Piotra, papieża i apostołów, a królestwo Boże znajdę w kościele, tam nauczę się radzić sobie z grzechem. Kościół posiada wszystkie środki do oczyszczenia dusz, a przez sakramenty nawet moja dusza może być oczyszczona i przygotowana do obcowania z Bogiem. Poprzez nie zapewnię sobie drogę do Boga.

Wybrałem to, co z zapałem wybiera wielu młodych ludzi — najcięższą dolę, jaką kościół może zaoferować: zostałem pustelnikiem. Udałem się do pustelni na jedno z podrzymskich wzgórz, skąd było widać miasto. Goliłem się dwa razy na tydzień. Zimą i latem odziewałem się w jedną tylko wełnianą szatę. W lecie skwar był nie do zniesienia, zimą bardzo marzłem, a wicher przewiewał mnie na wylot. Czyniłem wszystko ze szczerego serca, chcąc przy pomocy ziemskich środków zniszczyć w sobie grzech swoją ludzką wolą. Za wszelką cenę chciałem dotrzeć do Boga i podczas tych prób o mało nie postradałem życia. Po blisko roku lekarz zalecił mi przerwać ten tryb życia. Planowałem powrócić do pustelni, gdy będę starszy; tymczasem udałem się do seminarium na studia teologiczne.

Gdy zostałem księdzem, posłano mnie do wielkiej parafii. Tamtejszy ksiądz miał ponad 80 lat, więc wszystko spadło na moją głowę. Starałem się być dla ludzi bardzo miły, mimo iż odczuwałem wielki smutek. Podobała mi się posługa kapłańska, choć w sercu nie czułem się szczęśliwy i mimo wszystkiego, co robiłem nie wiedziałem, jak mogę spotkać Boga. W głębi duszy niczego nie byłem pewny — tkwił we mnie grzech. Gdy zapytałem o radę w tej sprawie, zalecono mi przeczytanie pewnego ustępu z Ewangelii św. Łukasza.

Nie mogłem rozgryźć jednego wersetu, który wydawał się mówić o mocy religijnej, mocy ludzkiego rozumu. Jezus rzekł apostołom: Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który mnie posłał. (Łk 10:16). Biskup wyjaśnił mi, że odchodząc do nieba Chrystus zostawił nam całą swą władzę. Jeśli zatem ktoś nas nie słucha, to nie słucha Jezusa, a jeśli gardzi Jezusem, to gardzi Bogiem. Bałem się w ogóle o tym myśleć. Zresztą nie musiałem — wystarczyło ufać biskupowi.

Raz, kompletnie zdesperowany, wraz z grupką młodych ludzi rozpocząłem samodzielny przekład Nowego Testamentu z oryginału greckiego. Z początku była to niezła zabawa, ale im dalej się posuwaliśmy, tym wyraźniej widzieliśmy rozbieżność między nauką kościoła a Biblią. Dla mnie największą różnicą był fakt, że Jezus Chrystus zawsze starał się kierować ludzi ku Bogu, ku Jego obliczu, kościół natomiast zawsze chciał przyciągnąć ludzi ku sobie samemu. Gdy skończyliśmy przekład Ewangelii Mateusza, proboszcz bardzo się rozzłościł, że nauczam na podstawie Biblii: Jeśli dowiedzą się o tym, co my wiemy, to nigdy do nas nie wrócą, nigdy nie przyjdą do kościoła.

Dotarłszy do ostatniego rozdziału Ewangelii Mateusza pojęliśmy coś. Jezus rzekł do apostołów: Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. (Mt 28:19-20). Jezus istotnie powiedział apostołom: Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi, ale nie polecił: Idźcie więc i nauczajcie wszystkiego, co wam się podoba, co uczyni z was ważne osobistości, co zbuduje tu na ziemi kościół o potężnej sile, głoście to, co się spodoba ludziom, a wtedy kto wami gardzi, Mną wzgardzi. Nie. Jezus nakazał: Idźcie i nauczajcie wszystkiego, co wam przykazałem, innymi słowy: Idźcie i nauczajcie tego, co Ja wam powiedziałem, a jeśli będziecie głosić to, co wam przykazałem, ni mniej, ni więcej i ktoś wami wzgardzi, to wzgardzi Mną. Zacząłem się obawiać, że jeśli rzeczywiście jest tu jakaś rozbieżność, to widzę dopiero jej początek.

Coraz częściej czytałem Pismo Święte, a im dłużej czytałem, tym bardziej się zmieniałem. Spostrzegłem, że nauczam rzeczy, które katolickiemu księdzu nie przystoją. Niedzielne kazania wygłaszałem już nie po to, by umacniać swe wpływy, ale jakby wbrew sobie. I wpadłem w tarapaty. Na początku zdegradowano mnie i pozwolono odprawiać jedynie mszę o 6.00 rano, na którą uczęszczało niewielu, głównie panie z kółka różańcowego. Mogłem tam sobie wołać i krzyczeć do woli. Lecz już za kilka tygodni kościół o świcie pękał w szwach. Przełożeni czuli, że coś się święci — wezwano mnie do biskupa, który, zdenerwowany, ogłosił, że odeśle mnie do innej parafii. Był to awans — parafia była dużo większa: 55 tysięcy wiernych w mieście Imperia, nowy kościół, a ja zostałem proboszczem z podległym mi księdzem.

Dla młodego człowieka było to wygodne. Miło być najstarszym z racji piastowanego urzędu, mieć pod sobą innych księży, którzy podsłuchują uwagi ludzi: Taki młody, zrobi karierę. A jaki przystojny! Jest mi wstyd, gdy o tym myślę. Lecz naprawdę wcale nie byłem szczęśliwy. Starałem się wyczytać coś z Biblii i ilekroć mi się to udało, budziłem zainteresowanie słuchaczy. Czasem nawet zjeżdżali do nas autokarami. Dla przełożonych byłem źródłem ciągłych zgryzot. Kardynał przypomniał mi, że nie ma prawdy poza kościołem i że Jezus oddał całą władzę w ręce apostołów, by chrześcijanin od apostoła właśnie, którym jest papież, oczekiwał wskazówek i nauki, zwiastowania Ewangelii, napominania i tak dalej.

Ludzie w mojej parafii nie dawali mi spokoju, zwłaszcza młodzi. Obiecałem im, że gdy zbierzemy się razem, otworzę Biblię i zobaczymy, co Pan uczyni. Więc zebraliśmy się w grupie tych młodych ludzi. Pamiętam, że otworzyliśmy Pismo Święte na Liście do Galacjan i przeczytałem rozdział pierwszy. Gdy dotarłem do wersetu ósmego, nie mogłem czytać dalej: Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy — niech będzie przeklęty!

Zamurowało mnie, dosłownie. Oto apostoł Paweł, który pokrzepiał swoich uczniów przygotowując ich na cierpienia, który miłował ich ponad życie, mówi: Gdybym głosił wam inną ewangelię, wyrzućcie mnie od razu! Mógłby dodać: Jeśliby jakikolwiek inny apostoł głosił wam jakąkolwiek inną ewangelię, wyrzućcie go, bo nie ma zbawienia w apostołach. Zbawienie jest w Chrystusie i tylko w Nim.

W Słowie Bożym zawarto nasze zbawienie. A więc — pomyślałem — wiem już od czego zacząć, gdzie dowiem się czegoś o zbawieniu. Wyruszyłem z moimi ludźmi na dalsze poszukiwania, ale biskup, osoba bardzo zmyślna, wiedział jak mnie podejść. Oznajmił: Ależ jesteś pyszny! Za kogo ty się uważasz? Wyobrażasz sobie, że rozumiesz Biblię lepiej niż ja, lepiej niż Papież?

Wiedziałem, że się nie myli, bo istotnie podobała mi się moja pozycja w kościele, ale teraz wiedziałem, gdzie szukać odpowiedzi, Prawdy. Wiedziałem, że jestem żebrakiem, nędznym grzesznikiem, a grzech wciąż czyha, by mnie zniszczyć. Zwróciłem się do Starego Testamentu, by znaleźć gdzież to Bóg nakazał prorokom i patriarchom: Idźcie i interpretujcie Moje słowa? Chciałem się też dowiedzieć, w którym to miejscu Bóg oddał ludziom swoją władzę w zakresie interpretowania Pisma, lecz nigdzie nie znalazłem. Zacząłem więc zgłębiać Nowy Testament, ale i tam nie było wersetu, w którym Chrystus powierzałby komuś prawo do interpretacji Biblii. Nie polecił uczniom: Idźcie i interpretujcie Pismo. Pojąłem jasno (nie wiem, czy i Wam wyda się to tak oczywiste, jak wtedy mnie) ustęp Ewangelii św. Jana 14:26; Niedługo przed odejściem Jezus obiecał uczniom: Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem. Nie zatem w imieniu papieża, biskupa czy „katolickiego Piotra” i nie w imieniu jakiegoś pastora, ale w Moim imieniu — On was wszystkiego nauczy. To Duch Święty jest Interpretatorem. Bóg nie oddał nikomu swej władzy interpretowania Pisma. Nabrałem odwagi... i napytałem sobie biedy. Przeniesiono mnie — do starej parafii z dziewięcioma kościołami. Myśleli, że przy bieganiu z jednego do drugiego nie starczy mi energii na rozmyślania. Choć dużo chodziłem, miałem dość sił na kazania. Jednak nie byłem szczęśliwy — z powodu grzechu. Wiedziałem już, gdzie szukać prawdy, lecz nie wiedziałem co począć z grzechem, z moją duszą. Spędzałem noce na klęczkach przed ołtarzem; rano pomagał mi zakrystian, bo bywało, że ślęczałem tak do rana. Ale Pan się nade mną ulitował i to akurat w chwili, gdy Mu bluźniłem.

Pewnej niedzieli w samo południe odprawiałem mszę. Koncelebrowało ją ze mną dwóch księży, a 25 biało odzianych młodzieńców asystowało przy ołtarzu. Chór śpiewał przepięknie, a ja modliłem się po cichu: Jesteś okrutnym Bogiem, czemu mnie od razu nie zabijesz? Czemu mnie nie zniszczysz? Gdy obmywałem ręce, jeden z chłopców czytał ustęp z Listu do Hebrajczyków 10:10: Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze.

Osłupiałem. Poczułem się, jakby Pan sam wyjawił mi kim jest i że sam oczyścił nas z grzechów. Przecież Jego Słowo głosi: Ten [Syn], który jest odblaskiem Jego chwały i odbiciem Jego istoty, podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi, a dokonawszy oczyszczenia z grzechów, zasiadł po prawicy Majestatu na wysokościach. (Hebr. 1:3) Jak uderzenia młota w umysł wbijały się słowa: ...każdy kapłan staje codziennie do wykonywania swej służby, wiele razy te same składając ofiary, które żadną miarą nie mogą zgładzić grzechów. (Heb. 10:11) Odezwałem się do księży stojących obok:

— Słyszycie Go? Słyszeliście Go?

Patrzyłem na nich, a oni zdumieni wpatrywali się we mnie. Patrzcie, co tu jest napisane. On sam dokonał tego dzieła, nasze jest bezwartościowe! Patrzyłem po zgromadzonych w wielkim kościele: ludzie zawodzili, płakali. Dodałem, że On dokończył tę ofiarę: Ponieważ ulituję się nad ich nieprawością i nie wspomnę więcej na ich grzechy. (Heb. 8:12) To On dokonał dzieła — nasze starania są bez wartości!

Byłem tak szczęśliwy, że płakałem i śmiałem się na zmianę. Nagle coś do mnie dotarło — wyrzucą mnie, a ja się cieszę! Nikt z wyrzucanych z posady nie cieszył się tak jak ja! Raz na zawsze, raz jeden na zawsze On dokonał tego dzieła. Ofiara Pana jest wystarczająca i dokończona. Chrystus bowiem również raz umarł za grzechy, sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby was do Boga przyprowadzić; zabity wprawdzie na ciele, ale powołany do życia Duchem. (1 Piotra 3:18)

Oceniono, że zapadłem na zdrowiu, że to za duża odpowiedzialność jak na barki młodego człowieka. Ja tymczasem cieszyłem się. Usiłowałem wyjaśnić to biskupowi, gdy przybył, aby się ze mną zobaczyć. Nie chcieli bym rezygnował — lecz ja nie mogłem już odprawiać mszy. Dali mi pod zarząd wielkie kolegium: 800 studentów plus wykładowcy. Pracowałem więc, ale nie chodziłem na mszę. Starałem się nawet przekazać co nieco innym oraz siostrom zakonnym. Wszyscy byli bardzo zainteresowani.

W sobotnie wieczory ludzie przychodzili do spowiedzi. Pytałem:

— Po co przyszedłeś?

— Wyznać grzechy — odpowiadali.

— Kochasz Jezusa?

— Tak.

— A dlaczego?

— Bo umarł za moje grzechy.

— Skoro umarł za twoje grzechy, to idź i chwal Go! Po co tu przychodzisz i opowiadasz mi o nich? Cóż ja mam wspólnego z twoimi grzechami?

„Spowiedź” przebiegała zatem nader szybko [...]

Miałem za sobą studia na Uniwersytecie Rzymskim oraz w Anglii i w Holandii [...] Dziś mam mnóstwo braci i sióstr w Chrystusie. Kontaktuję się też z wieloma księżmi; dwa lata temu w Rzymie miałem nawet okazję przemawiać do zgromadzenia 3000 księży. We Włoszech powstaje wiele wspólnot chrześcijańskich. Moim pragnieniem jest prowadzić katolików do Chrystusa...”

Można pisać do Franca Maggiotta po włosku lub angielsku na adres: Via Almese 35, 10091 Alpignano, Turino, Włochy

c.d.n

© Copyright by Tadeusz Tomal, 2003



[ góra ]

e-czytelnia

TOP 10 miesiąca
marca

Brak danych

TWOJA LEKTURA INTERNETOWA

Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!

KSIĄŻKI `e media`

„Z wróżb ułożone”. Zamów tę książkę w naszej księgarni

KSIĄŻKI
GRUPY HELION

: R E K L A M A :




INNE INTERNETOWE SERWISY e media

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.