e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna Jendzio: „Brzemię dziedzictwa” — odcinek 2.

Komentarze» Wersja mobilna»

Brze­mię dzie­dzi­c­t­wa

Ran­kiem ko­le­j­ne­go dnia obu­dzi­ła się je­sz­cze ba­r­dziej obo­la­ła niż tuż po zra­nie­niu. Cia­ło po­kry­ło się si­ń­ca­mi, a za­dra­pa­nia na­pu­ch­ły i scze­r­wie­nia­ły. Gdy pró­bo­wa­ła się unieść, by usiąść, ból spra­wił, że sy­k­nę­ła. Zde­cy­do­wa­nie przy­da­ła­by się jej go­rą­ca ką­piel, ma­saż i ma­ś­ci ko­ją­ce. Ro­ze­j­rza­ła się po iz­bie – Gey­de­na nie by­ło. Po­pra­wi­ła roz­che­ł­s­ta­ną na pie­r­si ko­szulę i ro­ze­j­rza­ła się za re­sz­tą ubrań, któ­re zdję­ła po­prze­d­nie­go dnia przed wi­zy­tą cy­ru­li­ka przy po­mo­cy dzie­w­ki słu­że­b­nej. Przez ca­ły czas dzie­w­ka strze­la­ła ocza­mi w kie­ru­n­ku jej to­wa­rzy­sza, a gdy po­chy­la­ła się, jej nie­zwią­za­na na pie­r­si ko­szu­la ni­by przy­pa­d­kiem roz­chy­la­ła się, uka­zu­jąc du­że pie­r­si z brą­zo­wy­mi su­t­ka­mi. Gey­den po­zo­stał je­d­nak nie­czu­ły na wdzię­ki słu­ż­ki i gdy sko­ń­czy­ła po­słu­gę, wyszła wie­l­ce nie­za­do­wo­lo­na.

Naya­na wcią­ga­ła wła­ś­nie spo­d­nie, gdy jej wy­ba­w­ca wszedł do śro­d­ka.

– Czy twe zdro­wie po­le­p­szy­ło się? – spy­tał na po­wi­ta­nie.

– Czu­ję się tak jak­by smok sma­g­nął mnie ogo­nem – za­ża­r­to­wa­ła po­nu­ro.

– Cy­ru­lik stwie­r­dził, że nie masz po­ła­ma­nych ko­ś­ci, więc sz­y­bko do­j­dziesz do sie­bie.

Twie­r­dzą­co ski­nę­ła gło­wą. Nie ma co się nad so­bą roz­czu­lać. Krzy­wiąc twarz w gry­ma­sach, któ­rych mi­mo chę­ci nie mo­g­ła opa­no­wać, na­ło­ży­ła ku­r­tę ze smo­czej skó­ry. Za­pię­ła też pas z przy­piętym do nie­go mie­czem.

– Je­że­li nie ja­d­łeś je­sz­cze pa­nie Gey­de­nie po­zwól, że po­pro­szę cię byś do­trzy­mał mi to­wa­rzy­s­t­wa. Choć w ten spo­sób bę­dę mo­g­ła wam po­dzię­ko­wać za oka­za­ną mi po­moc.

Zgo­dził się z lek­kim uśmie­chem. Ze­szli na dół, gdzie gru­by ka­r­cz­marz po­dał im pę­to wę­dzo­nej kie­ł­ba­sy i świe­ży chleb wraz z dzba­nem pi­wa. In­na pu­l­ch­na dzie­w­ka o du­żym biu­ś­cie, któ­ry odsła­niał głę­bo­ki de­kolt bia­łej ko­szu­li, prze­cho­dząc obok rzu­ci­ła za­lo­t­ne spo­jrze­nie szla­ch­ci­co­wi. Zi­g­no­ro­wał ją, dys­kre­t­nie ob­se­r­wu­jąc je­dzą­cą dzie­w­czy­nę. Gdy się po­si­li­li, Naya­na ui­ś­ci­ła na­le­ż­ność. Wy­szli przed bu­dy­nek i Gey­den ge­s­tem przy­wo­łał chło­p­ca sta­jen­ne­go, po­le­cił mu przy­go­to­wać ich ek­wi­pu­nek i osio­d­łać ko­nie. Gdy chło­pak się od­wró­cił, by spe­ł­nić ży­cze­nie, szla­ch­cic wy­ko­nał gest rę­ką i wy­mó­wił za­klę­cie uspo­ka­ja­ją­ce, do­da­jąc do nie­go imię swo­je­go ko­nia. Ina­czej bo­jo­wy ogier sz­y­bko urzą­dzi­ł­by po­kaz swych umie­ję­t­no­ś­ci, tu­r­bu­jąc a mo­że na­wet za­bi­ja­jąc chło­pa­ka.

– Czy twój koń po­zwo­li się osio­d­łać ob­ce­mu czło­wie­ko­wi?

– Mam go do­pie­ro od pię­ciu ty­go­dni i nie mia­łam cza­su, by prze­szko­lić go od­po­wie­d­nio. Po­prze­d­nie­go za­bił je­den z prze­klę­tych smo­ków.

– Ba­r­dzo nie­na­wi­dzisz tych ga­dów – za­u­wa­żył.

Roz­dę­ła no­z­d­rza i ścią­g­nę­ła le­kko brwi, jak­by ta uwa­ga nie­mi­le ją do­tknę­ła.

– Nie mam ża­d­nych mi­łych wspo­mnień ze spo­tkań z ni­mi.

– Te ga­dy chcą prze­żyć. Są jak ka­ż­de in­ne zwie­rzę. Ata­ku­ją zwie­rzę­ta do­mo­we, by się na­jeść, a lu­dzi krzy­w­dzą, gdy jest to ko­nie­cz­ne. Są dla nich kon­ku­re­n­cją do zdo­by­czy.

Twarz dzie­w­czy­ny je­sz­cze ba­r­dziej spo­ch­mu­r­nia­ła. Je­go ob­ja­ś­nie­nia nie tra­fia­ły do niej.

– Gad, któ­re­go szu­kam, za­bił dla przy­je­m­no­ś­ci.

Twarz mę­ż­czy­z­ny nic nie wy­ra­ża­ła. Ko­bie­ta nie wie­dzia­ła, czy jej wie­rzy czy nie. Je­d­nak nie za­prze­czał, nie pró­bo­wał udo­wa­d­niać swoich ra­cji.

– Czy nie le­piej by­ło­by ci wy­na­jąć do­b­re­go smo­ko­w­ca?

– By­li ta­cy, ale nie po­tra­fią so­bie po­ra­dzić z tym ga­dem.

Uwa­ż­niej spo­jrzał na nią.

– Czy ści­gasz le­ge­n­da­r­ne­go Nie­wi­dzia­l­ne­go Za­bó­j­cę? – do­my­ś­lił się.

Smok otrzy­mał ta­ki przy­do­mek od smo­ko­w­ców, któ­rzy nie mo­g­li go od da­w­na do­paść. Gad po­ja­wiał się na­g­le, siał spu­s­to­sze­nie, po czym ró­w­nie nie­spo­dzie­wa­nie zni­kał. Nie wia­do­mo by­ło gdzie miał leże. Kpił so­bie z wsze­l­kich prób za­sta­wie­nia na nie­go pu­ła­pek, cza­sa­mi smo­ko­w­cy mó­wi­li, że wy­ka­zy­wał się lu­dz­ką in­te­li­ge­n­cją. W ko­ń­cu ża­den z nich nie chciał się pod­jąć zgła­dze­nia ga­da. Nie­mal każda kon­fro­n­ta­cja z nim oka­zy­wa­ła się śmie­r­te­l­na. Na­gro­dę za je­go za­bi­cie wy­zna­czy­li nie ty­l­ko ksią­żę­ta spu­s­to­szo­nych przez nie­go pro­wi­n­cji, ale i sam król, któ­re­go re­pu­ta­cja cie­r­pia­ła przez tą sy­tu­a­cję Prze­ciw­ni­cy na dwo­rze mó­wi­li, że sko­ro wła­d­ca nie po­tra­fi po­ra­dzić so­bie z je­d­nym głu­pim ga­dem, nie po­wi­nien wła­dać mą­d­ry­mi lu­dź­mi. In­ni mó­wi­li, że to ka­ra bo­gów ze­sła­na na kraj za roz­wią­z­łość je­go wład­cy. Ja­ka nie by­ła pra­w­da, smok gra­so­wał bez­ka­r­nie z ka­ż­dym ty­go­dniem po­czy­na­jąc so­bie co­raz zu­ch­wa­lej.

Nie­za­i­n­te­re­so­wa­na dwo­r­s­ki­mi roz­gry­w­ka­mi Naya­na twie­r­dzą­co ski­nę­ła gło­wą, od­po­wia­da­jąc na py­ta­nie mę­ż­czy­z­ny.

– In­te­re­su­je cię na­gro­da?

– Je­dy­nie ze­msta.

Po­no­w­nie ob­rzu­cił ją uwa­ż­nym spo­jrze­niem.

– Sko­ro ty­lu smo­ko­w­ców nie da­ło so­bie ra­dy… – chciał de­li­ka­t­nie wy­ra­zić po­wą­t­pie­wa­nie w su­k­ces jej za­mia­rów.

– Nie je­s­tem smo­ko­w­cem – chło­d­no ucię­ła je­go myśl i da­l­sze do­cie­ka­nia.

Mę­ż­czy­z­na był pe­w­ny, że choć­by nie wia­do­mo ja­kich ar­gu­me­n­tów uży­wał, nie od­wie­dzie jej od raz po­wzię­te­go za­mia­ru.

Ze sta­j­ni wy­szedł chło­pak pro­wa­dzą­cy wy­czy­sz­czo­ne­go i osio­d­ła­ne­go ogie­ra. Zwie­rzę nie by­ło ca­ł­ko­wi­cie spo­ko­j­ne. Kłu­so­wa­ło nie­mal w mie­j­s­cu, ne­r­wo­wo żu­ło wę­dzi­d­ło i os­t­rze­ga­w­czo po­trzą­sało gło­wą. Ty­l­ko uspo­ka­ja­ją­ce za­klę­cie ra­to­wa­ło pro­wa­dzą­ce­go go na wy­cią­g­nię­tej rę­ce chło­p­ca. Gdy wo­dze ogie­ra tra­fi­ły w dło­nie je­go pa­na, zwie­rzę prze­sta­ło być agre­sy­w­ne. Je­dy­nie nie­przy­je­m­nie ły­pało na sto­ją­cą obok Naya­nę. Du­żo mniej szczę­ś­cia miał chło­pak idą­cy z ko­niem dzie­w­czy­ny.  Mi­mo że Naya­na nie po­świę­ci­ła je­go na­u­ce wie­le cza­su, koń nie ak­ce­p­to­wał ob­cych. Gdy był prze­ra­żo­ny obe­c­no­ś­cią smo­ka, szu­kał u lu­dzi schro­nie­nia i bez pro­b­le­mów dał się zła­pać. Te­raz, gdy nie­bez­pie­cze­ń­s­t­wo mi­nę­ło wstą­pił w nie­go duch bo­jo­wy. Sza­r­pał się jak ogier Gey­de­na, ale pró­bo­wał przy tym użyć zębów do chwy­ce­nia pro­wa­dzą­ce­go go chło­pa­ka. Pa­rę ra­zy chciał się wspiąć, ale os­t­rze­j­sze sza­r­p­nię­cie za wę­dzi­d­ło osa­dzi­ło prze­d­nie no­gi ko­nia na zie­mi. Chło­pak my­ś­lał, że wy­grał i po­pe­ł­nił błąd, tra­cąc czu­j­ność. Ka­sz­ta­no­wa­tej ma­ś­ci koń na­g­le po­ło­żył po so­bie uszy, zma­r­sz­czył pysk i chwy­cił zę­ba­mi za ra­mię sta­jen­ne­go. Ten od­ru­cho­wo co­f­nął bark i w mo­c­ny uścisk szczę­ki ogie­ra do­sta­ły się je­dy­nie ubra­nia. Mi­mo te­go ogier wspiął się i jak pies sza­r­p­nął trzy­ma­ną ofia­rą. Chło­pak krzy­k­nął i ogier go pu­ś­cił. Po­bry­ku­jąc, za­czął biec po po­dwó­rzu. Naya­na za­gwi­z­da­ła i zwie­rzę ro­ze­j­rzało się za nią. Po­no­w­ny gwizd spo­wo­do­wał, że ka­sz­tan przy­biegł do swo­jej wła­ś­ci­cie­l­ki i os­t­ro­ż­nie, je­sz­cze pe­łen obaw, do­tknął swoi­mi chra­pa­mi jej ra­mie­nia. Po­ło­ży­ła rę­kę na wę­dzi­d­le i de­li­ka­t­nie pogła­s­ka­ła go po py­s­ku. Po­tu­r­bo­wa­ny chło­pak pod­no­sił się z bło­ta.

– Twój wie­rz­cho­wiec chy­ba już co nie­co umie – Gey­den po strze­mie­niu wspiął się na sio­d­ło.

Naya­na prze­szu­ka­ła swo­je sa­k­wy. Nie­wie­le zo­sta­ło. Jej rzeczy roz­gra­bio­no. Chło­pi po­zo­sta­wi­li ty­l­ko to, co nie by­ło dla nich cen­ne, a więc zio­ła, któ­rych nie zna­li. Jej su­k­nie, pie­nią­dze i broń znikły. Roz­wią­za­ła wo­re­czek z su­szo­ny­mi li­ś­ć­mi ro­ś­lin. Gey­den ze­r­k­nął przez jej ra­mię.

– Wę­żo­we zie­le?

Dzie­w­czy­na po­sła­ła mu ba­da­w­cze spo­jrze­nie. Spo­ro wie­dział o smo­kach, po­de­jrza­nie du­żo jak na zwy­k­łe­go szla­ch­ci­ca. Wę­żo­we zie­le by­ło nie­zwy­k­le rza­d­kie i ro­s­ło ty­l­ko na pu­s­ty­ni, skąd przy­wo­zi­li je ku­p­cy. By­ło du­żo cen­nie­j­sze od zło­ta. Spo­rzą­dza­ny z nie­go wy­war był śmie­r­te­l­ną tru­ci­z­ną dla smo­ków, któ­re od­po­r­ne by­ły na wię­k­szość za­bó­j­czych dla czło­wie­ka i in­nych is­tot sub­sta­n­cji. To, co w skó­rza­nym mie­sz­ku mia­ła dzie­w­czy­na wy­sta­r­czy­ło­by do zgła­dze­nia pięć­dzie­się­ciu ga­dów.

– Masz te­go spo­rą ilość. Zda­je się, że chcesz być pe­w­na, że Nie­wi­dzia­l­ny Za­bó­j­ca nie prze­ży­je spo­tka­nia z to­bą.

Naya­na nie od­po­wie­dzia­ła. Do­sia­d­ła swe­go wie­rz­cho­w­ca i rzu­ci­ła sta­jen­nym po mo­ne­cie. Mi­mo do­zna­nych krzywd by­li wdzię­cz­ni za ho­j­ną za­pła­tę i głę­bo­ko kła­nia­li się, gdy obo­je od­je­ż­dża­li spoko­j­nym kłu­sem. Prze­je­cha­li przez głó­w­ną uli­cę mia­s­ta od­pro­wa­dza­ni cie­ka­w­s­ki­mi spo­jrze­nia­mi mie­sz­czan. Gdy prze­je­ż­dża­li przez głó­w­ną bra­mę Naya­na do­strze­g­ła, że na pa­lu wbi­tym przed mu­ra­mi za­tknię­to od­cię­ty łeb smo­ka. Lu­dzie mie­li na­dzie­ję, że szczą­t­ki ga­da od­stra­szą je­go współ­bra­ci do po­lo­wa­nia na tym te­re­nie. Pra­w­da by­ła ta­ka, że smo­ki wo­la­ły po­lo­wać na nie­za­mie­sz­ka­łych przez lu­dzi te­re­nach. Je­dy­nie, gdy bra­ko­wało im po­ży­wie­nia lub gdy zo­sta­ły prze­gna­ne przez si­l­nie­j­szych współ­zio­m­ków za­pu­sz­cza­ły się w oko­li­ce lu­dz­kich sie­dzib. Wów­czas nie od­stra­szał ich wi­dok od­cię­tych łbów in­nych ga­dów.

Do­je­cha­li do skrzy­żo­wa­nia dróg.

– Tu chy­ba się roz­sta­nie­my pa­nie – po­wie­dzia­ła Naya­na. – Ja­dę po­lo­wać na swo­ją le­ge­n­dę.

– Za­tem uda­je­my się w tym sa­mym kie­ru­n­ku.

Usta­wi­ła wie­rz­cho­w­ca tak, że sta­li przo­dem do sie­bie.

– Ja też ści­gam te­go za­bó­j­cę. Mam tak samo do­b­re po­wo­dy jak ty – od­parł kr­ó­tko, ni­cze­go nie wy­ja­ś­nia­jąc.

– Je­że­li się roz­dzie­li­my, bę­dzie­my mie­li wię­k­sze sza­n­se na je­go zna­le­zie­nie – pró­bo­wa­ła się uwo­l­nić od je­go to­wa­rzy­s­t­wa.

– Wiem gdzie ten gad się te­raz po­ja­wi.

Zdu­mie­nie od­bi­ło się w jej spo­jrze­niu.

– Wiesz? Ja­kim cu­dem?

– Wiem.

Ba­r­dziej ba­da­w­czo spo­jrza­ła na nie­go. Nie był sko­ry do wy­ja­ś­nień. Z je­go twa­rzy ni­cze­go nie mo­ż­na by­ło wy­czy­tać..

– Je­że­li po­je­dziesz ze mną, w cią­gu ki­l­ku dni zo­ba­czysz swo­je­go smo­ka.

– Zo­ba­czę? – unio­s­ła brwi.

– Jak ba­r­dzo zbli­żysz się do nie­go, za­le­ży ty­l­ko od cie­bie i ga­da.

Pu­k­nął pięt­a­mi ko­nia i prze­je­chał obok niej, sta­wia­jąc ją przed wy­bo­rem. Mo­g­ła je­chać swo­ją dro­gą lub po­dą­żać za nim.

 

Je­cha­li już dwa dni. Nie­mal ze so­bą nie roz­ma­wia­li, ka­ż­de w mi­l­cze­niu roz­wa­ża­ło swo­je spra­wy, któ­rych nie chcia­ło wy­ja­wiać. Naya­nę co­raz ba­r­dziej in­try­go­wał ten mę­ż­czy­z­na. Ni­gdy nie spo­tkała pa­na Lor­-I­r­nes, ale by­ła pe­w­na, że gdzieś wi­działa już Gey­de­na. Szcze­gó­l­nie in­try­gu­ją­ce by­ły je­go oczy, wy­ra­zi­s­te, in­te­n­sy­w­nie zie­lo­ne, o du­żych tę­czó­w­kach, zda­ją­ce się prze­szy­wać czło­wie­ka na wy­lot. Mężczy­z­na wy­wo­ły­wał u niej dzi­w­ne uczu­cie. Nie po­tra­fi­ła go opi­sać. By­ła to mie­sza­ni­na eks­cy­ta­cji i iry­ta­cji. Dzi­w­nie ją fa­s­cy­no­wał. Od­no­si­ła wra­że­nie, że skry­wał w so­bie ja­kąś ta­je­m­ni­cę. To chy­ba ona naj­ba­r­dziej po­cią­ga­ła dzie­w­czy­nę. Dys­kre­t­nie sta­ra­ła się ob­se­r­wo­wać szla­ch­ci­ca chcąc z je­go twa­rzy wy­czy­tać, kim jest i co tu ro­bi. Mia­ła prze­czu­cie, że ma to ja­kiś zwią­zek z nią, lecz nie mogła dojść ja­ki. Za ka­ż­dym ra­zem gdy ba­r­dziej ot­wa­r­cie od­wa­ży­ła się na nie­go spo­jrzeć na­po­ty­ka­ła je­go wzrok. Dzi­w­nie ją onie­śmie­lał i od­wra­ca­ła gło­wę. Zło­ś­ci­ło ją, że tak na nie­go re­a­go­wa­ła, gdyż zwy­k­le to ona tak dzia­ła­ła na in­nych lu­dzi. W do­da­t­ku wy­da­wa­ło się jej, że Gey­den za­wsze de­li­ka­t­nie się do sie­bie uśmie­cha jak­by za­do­wo­lo­ny z tej sy­tu­a­cji.

– Na pie­r­si masz me­da­lion pa­nie – za­ga­d­nę­ła – czy to twój herb ro­do­wy?

– Sym­bol przy­na­le­ż­no­ś­ci do sto­wa­rzy­sze­nia. Mój herb ro­do­wy jest in­ny, ale też za­wie­ra wi­ze­ru­nek smo­ka.

– Wi­dzę, że smo­ki ma­ją ogro­m­ny wpływ na twe ży­cie pa­nie.

Po­no­w­nie de­li­ka­t­nie się uśmie­ch­nął.

– To­wa­rzy­szą mi od da­wien da­w­na, od sa­me­go dzie­ci­ń­s­t­wa.

– Czy Nie­wi­dzia­l­ny Za­bó­j­ca też?

Je­go uśmiech po­wo­li zgasł. Do­my­ś­li­ła się, że py­ta­niem do­tknę­ła je­go pry­wa­t­nych spraw.

– Wy­bacz pa­nie, cza­sem nie po­tra­fię utrzy­mać ję­zy­ka za zę­ba­mi. W dzie­ci­ń­s­t­wie za­wsze mia­łam przez to kło­po­ty.

Cie­p­ło na nią po­pa­t­rzył, jak­by jej wy­zna­nie nie­co go roz­ba­wi­ło. Ona mi­l­cza­ła, wpa­t­ru­jąc się na dro­gę przed ni­mi. By­ła poi­ry­to­wa­na na sie­bie. Chcia­ła za­py­tać o wspo­mnia­ne sto­wa­rzy­sze­nie, ale nie śmia­ła, oba­wia­jąc się, że po­no­w­nie go ura­zi. Dwo­r­s­kie wy­cho­wa­nie, któ­re otrzy­ma­ła w ro­dzin­nym gnie­ź­dzie, na­dal wię­za­mi ety­kie­ty krę­po­wa­ło jej swo­bo­d­ne ży­cie i na­wy­ki, ja­kie od dwóch lat na­by­wa­ła.

– Nie­wi­dzia­l­ny Za­bó­j­ca po­ja­wił się na­g­le w moim ży­ciu, za­brał mi naj­bli­ż­szą oso­bę i skrzy­w­dził ro­dzi­nę. Mam po­wo­dy, by go zgła­dzić.

Nie wie­dzia­ła, czy od­po­wie­dział na py­ta­nie, nie chcąc jej ura­zić, czy dla­te­go, że nie czy­nił ta­je­m­ni­cy z hi­s­to­ri­i swo­jej ro­dzi­ny.

– A ty Naya­no? – za­ga­d­nął. – Wspo­mi­na­łaś coś o swej krzy­w­dzie.

Sko­ro ona nie by­ła zbyt ta­k­to­w­na, on też nie, ale nie mia­ła mu te­go za złe.

– Trzy wio­s­ny te­mu by­łam z mo­ją sio­s­t­rą na spa­ce­rze opo­dal na­sze­go za­mku. Sio­s­t­ra by­ła śli­cz­ną dzie­w­czy­ną, ro­ze­śmia­ną, pe­ł­ną ży­cia – jej oczy osnu­ła mgła wspo­mnień. – Zbie­ra­ły­ś­my kwia­ty do bu­kie­tów. By­ło pię­k­nie. Wszy­s­t­ko by­ło ja­s­no­zie­lo­ne, pie­r­w­szą, so­czy­s­tą zie­le­nią pó­ź­nej wio­s­ny. Świe­ci­ło sło­ń­ce, wiał lek­ki, cie­p­ły wie­t­rzyk. Mo­ja sio­s­t­ra zo­sta­ła zi­mą za­rę­czo­na szla­ch­ci­co­wi, pa­nu zie­mi De­r­nos. Nie zna­ła te­go czło­wie­ka, ale cie­szy­ła się ze zbli­ża­ją­ce­go się ma­ł­że­ń­s­t­wa. By­ła po­słu­sz­ną có­r­ką. Ro­dzi­ce zde­cy­do­wa­li, iż tak bę­dzie dla niej naj­le­piej, gdyż ja­ko mło­d­sza nie mia­ła dzie­dzi­czyć ziem me­go oj­ca. Ona bez za­strze­żeń za­ak­ce­p­to­wa­ła wy­bór. Te­go dnia snu­ły­ś­my pla­ny od­no­ś­nie su­k­ni ślu­b­nej, po­sa­gu i wi­zyt ja­kie mia­ły­ś­my so­bie skła­dać w przy­szłości. To­wa­rzy­szy­ło nam ki­l­ka sług. Mie­li nas chro­nić przed ewe­n­tu­a­l­nym nie­bez­pie­cze­ń­s­t­wem i nie­śli na­sze rzeczy. Na­g­le znad la­su na­d­le­ciał smok i skie­ro­wał się pro­s­to na nas. Obok pa­s­ło się by­d­ło, ale ga­da nie in­te­re­so­wały zwie­rzę­ta. Zde­cy­do­wa­nie po­lo­wał na lu­dzi, na je­d­ną oso­bę, na mo­ją sio­s­t­rę. Na wi­dok smo­ka słu­dzy roz­bie­g­li się, a ja z sio­s­t­rą ucie­ka­ły­ś­my w stro­nę za­mku. Na tra­wia­s­tym po­lu przed na­mi rosło ki­l­ka wie­ko­wych dę­bów o roz­ło­ży­s­tych, się­ga­ją­cych zie­mi ko­na­rach. Gdy gad już nas do­ga­niał scho­wa­ły­ś­my się pod je­d­nym z nich. Krą­żył nad na­mi ale z wy­so­ko­ś­ci nie mógł nas się­g­nąć. Li­czy­łyśmy, że zbro­j­ni wy­ru­szą z za­mku i usie­czą go, nim nas do­pa­d­nie. Wte­dy do­b­rze przy­jrza­łam się na­pa­s­t­ni­ko­wi. Je­go wi­ze­ru­n­ku nie za­po­mnę do ko­ń­ca ży­cia. Gad krą­żył w tę i z po­wro­tem, ło­po­cząc skórza­s­ty­mi skrzy­d­ła­mi i kła­piąc zę­ba­mi. Wy­ra­ź­nie czu­łam je­go os­t­ry za­pach. Po­ry­ki­wał roz­zło­sz­czo­ny, a mo­ja sio­s­t­ra pła­ka­ła w prze­ra­że­niu. Tu­li­ła się do mnie, a ja nie mo­g­łam jej oca­lić. Smok za wsze­l­ką ce­nę sta­rał się do nas do­stać. Ca­łym swym cię­ża­rem usiadł na drze­wie, ła­miąc gru­be ko­na­ry, któ­re po­sy­pa­ły się na na­sze gło­wy. Je­że­li nie kły smo­ka to ga­łę­zie by nas za­bi­ły. Mu­sia­łyśmy ucie­kać. Wi­dział­y­ś­my już kon­nych na dro­dze do za­mku, więc rzu­ci­ły­ś­my się pę­dem ku nim. Zy­s­ka­ły­ś­my nie­co cza­su nim gad po­de­rwał się do lo­tu. Pę­dzi­ły­ś­my tak sz­y­bko, jak mo­g­ły­ś­my, ale mo­ja sio­s­t­ra bie­g­ła wo­l­niej. Prze­szka­dza­ła jej dłu­ga, cię­ż­ka su­k­nia, pod któ­rą mia­ła dru­gą, spo­d­nią, cie­ń­szą i je­sz­cze ko­szu­lę. By­ła sła­be­go zdro­wia, mu­sia­ła się cie­p­ło ubie­rać… Ma­te­riał plą­tał się jej mię­dzy no­ga­mi. Zwo­l­ni­łam, by po­chwy­cić sio­s­t­rę za rę­kę i po­móc jej. Wte­dy zo­ba­czy­łam, że smok jest już nie­mal nad na­mi. Po­cią­g­nę­łam sio­s­t­rę za rę­kę, ale po­tknę­ła się i upa­d­ła. Wstała, ale nie mia­ły­ś­my już szans na ucie­cz­kę. Wte­dy ode­pchnę­łam ją. Wo­la­łam, by gad do­padł mnie. Ona tak ba­r­dzo cie­szy­ła się na za­mą­ż­pó­j­ś­cie…

Umi­l­k­ła, za­my­ś­lo­nym spo­jrze­niem wpa­t­ru­jąc się gdzieś przed sie­bie. Po jej twa­rzy wi­dać by­ło, że ba­r­dzo prze­ży­wa wy­da­rze­nia owe­go dnia. Pierś uno­si­ła się w przy­spie­szo­nym od­de­chu, jak­by przed chwi­lą je­sz­cze raz prze­bie­g­ła dro­gę w da­re­m­nej ucie­cz­ce przed dra­pie­ż­cą.

– Za­sło­ni­łam sio­s­t­rę swym cia­łem, ale smok ude­rzył mnie skrzy­d­łem. Od­le­cia­łam na bok i stra­ci­łam przy­to­m­ność.

Po­no­w­nie za­mi­l­k­ła, a on mi­l­cze­niem usza­no­wał jej ból wspo­mnień. Nie­o­be­c­nym wzro­kiem pa­t­rzy­ła przed sie­bie, ko­ły­sząc się w sio­d­le w rytm ru­chów wie­rz­cho­w­ca. Prze­je­cha­li spo­ry ka­wa­łek, gdy w końcu po­no­w­nie się ode­zwa­ła.

– Gdy się oc­k­nę­łam, smo­ka już nie by­ło. Słu­dzy mnie pod­no­si­li, zbro­j­ni z za­mku gdzieś pę­dzi­li a mo­ja sio­s­t­ra…

Za­ją­k­nę­ła się. Od­wró­ci­ła gło­wę, jak­by chcia­ła ukryć ci­s­ną­ce się do jej oczu łzy.

– Mo­ją sio­s­t­rę zbie­ra­li dwo­ra­cy – jej głos był stłu­mio­ny bó­lem. – Wła­ś­ci­wie to, co z niej zo­sta­ło.

Po­pra­wi­ła się w sio­d­le, da­jąc so­bie czas na opa­no­wa­nie wrzą­cych w niej uczuć.

– Wte­dy po­sta­no­wi­łam, że do­pa­d­nę te­go ga­da – do­ko­ń­czy­ła.

– A smo­ko­w­cy?

– Oj­ciec ich na­jął wie­lu, ale by­li bez­ra­d­ni.

Uwa­ż­niej się jej przy­jrzał. Od­wza­je­m­ni­ła spo­jrze­nie.

– Jak do­b­rze uło­żo­na szla­ch­cia­n­ka mo­g­ła wy­ru­szyć za ga­dem, z któ­rym nie ra­dzi­li so­bie do­b­rze wy­szko­le­ni za­bó­j­cy?

Wie­dzia­ła, o co py­ta i de­li­ka­t­nie się uśmie­ch­nę­ła.

– Nie by­łam tak do­b­rze uło­żo­ną szla­ch­cia­n­ką, jak mo­żesz so­bie wy­o­b­ra­żać i jak pra­g­nę­li­by te­go ro­dzi­ce. Chę­t­nie je­ź­dzi­łam kon­no i strze­la­łam z łu­ku. Ob­se­r­wo­wa­łam ćwi­cze­nia ry­ce­rzy i żo­ł­nie­rzy, a je­den z nich udzie­lał mi le­k­cji. Oj­ciec nie wie­dział o tym, a ma­t­ka nie pro­te­s­to­wa­ła za ba­r­dzo. By­łam dzie­dzi­cz­ką ma­ją­t­ku i do­b­rze, bym by­ła kimś wię­cej niż ty­l­ko ozdo­bą u bo­ku mę­ża i w ra­zie po­trze­by umia­ła za­d­bać o sie­bie. Z re­sz­tą, czy to je­d­na ko­bie­ta wła­da mie­czem?

– Na­wet na kró­le­w­s­kim dwo­rze są ko­bie­ty wo­jo­w­ni­cz­ki – przy­ta­k­nął, za­do­wo­lo­ny, że mi­nę­ło jej przy­gnę­bie­nie wy­wo­ła­ne przy­kry­mi wspo­mnie­nia­mi.

– Po stra­cie có­r­ki, oj­ciec chciał mnie wy­dać za mąż, by sz­y­bko do­cze­kać się wnu­ka. Kon­ku­re­n­ci za­czę­li ścią­gać ba­r­dzo sz­y­bko. Ale od­trą­ca­łam ich, co moi ro­dzi­ce tłuma­czy­li do­zna­nym szo­kiem. Chcie­li prze­cze­kać mo­je na­stro­je, by­li pe­w­ni, że gdy po­go­dzę się z utra­tą sio­s­t­ry, ze­chcę wyjść za mąż. Ja je­d­nak po ci­chu na­dal szko­li­łam się do wa­l­ki. Dwa la­ta te­mu, gdy po­czu­łam się go­to­wa, ucie­k­łam.

Te­raz on się uśmie­ch­nął.

– Rzeczy­wi­ś­cie, nie by­łaś po­słu­sz­ną có­r­ką.

Naya­na po­no­w­nie się za­my­ś­li­ła, a jej oczy okrył cień smu­t­ku.

– Za­sta­na­wiam się, dla­cze­go? Dla­cze­go gad chciał za­bić mo­ją sio­s­t­rę? Nie za­bił ni­ko­go in­ne­go, na­wet mnie. Wy­brał wła­ś­nie ją…

Wes­tchnę­ła.

– Czy spo­dzie­wasz się, że uzy­s­kasz od­po­wiedź, li­k­wi­du­jąc Nie­wi­dzia­l­ne­go Za­bó­j­cę? – spy­tał.

– Gdy­by ty­l­ko ten smok umiał mó­wić wy­ci­s­nę­ła­bym z nie­go od­po­wiedź – po­wie­dzia­ła po­nu­ro, wie­rząc w swo­je sło­wa.

– Mo­że za­tem ją uzy­s­kasz…

Zma­r­sz­czy­ła brwi. Od­nio­s­ła wra­że­nie, że wie­dział du­żo wię­cej o smo­ku niż jej mó­wił. Tak jak­by coś go z nim łą­czy­ło.

– Mó­wi­łeś, że ten smok za­bił ko­goś bli­s­kie­go wam pa­nie – pró­bo­wa­ła go wy­ba­dać.

– Bra­ta.

Py­ta­ją­co unio­s­ła brwi, ale on nie za­mie­rzał roz­wi­jać te­ma­tu. Być mo­że je­go wspo­mnie­nia by­ły ró­w­nie bo­le­s­ne, co jej i Gey­den nie chciał ot­wie­rać za­skle­pio­nych ran. Wie­dzia­ła jak po­tra­fią bo­leć i ni­sz­czyć ra­dość ży­cia. Sko­ro gad i je­mu za­bił bli­s­ką oso­bę być mo­że zna od­po­wiedź na py­ta­nie dla­cze­go. Nie chcia­ła na­le­gać, z cza­sem się prze­ko­na.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.