Problem z bazą danych: odrzucone zapytanie
wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści
Kalaha podeszła do Tensareva i uklękła przy ciele Jansemi.
– Wybacz mi córko Valair, że nie zdołałam cię ocalić. Niech bogowie przyjmą cię do swojego grona, a Palimir zezwoli polować w swych lasach i stepach.
Tensarev opuścił głowę. Choć odczuwał ogromny ból duszy, krępowały go łzy płynące z jego oczu. Nie przystoiły one wojownikowi, nawet w takiej chwili. Wstał i wolno wyszedł na zewnątrz. Kalaha i ocalała kapłanka udały się za nim. W górze nad miastem kiridu atakował demona. Nie wiadomo skąd w łapach przeklętego pojawiły się dwa wielkie obustronne topory. Machał nimi z ogromną prędkością i niezwykłą energią. Zwykły człowiek po kilku takich zamachach opadłby z sił, a omdlałe ręce wypuściłyby broń. Jednak Urmidir zdawał się mieć jej niewyczerpane zapasy. Podobnie jak kiridu, który odpowiadał na każdy cios przeklętego. Nic dziwnego, anioły zwane były sędziami demonów. Ścigały je zaciekle poza granicami świata Naoru. Rzadko przybywały na sam Naor, by wspomagać rodzaj ludzki w walce ze złem. Od tego byli tępiciele i magowie. Ale tylko najwięksi z nich, najbieglejsi tępiciele i wyżsi bracia zakonu Kemeidów potrafili je przyzywać. Wojownicy bogów zbyt byli zajęci strzeżeniem porządku we wszechświecie, by zaprzątać sobie głowę sprawami ludzi. Tylko, gdy równowaga mocy była zachwiana i zagrażała prawom najwyższego boga Ulsego, pogromcy demonów przybywali na wezwanie. Urmidir zdawał sobie sprawę, że miał małe szanse na pokonanie kiridu i jego największym błędem było zabicie Jansemi. Gdy dwaj przeciwnicy rozdzielali się, wydawał z siebie skrzekliwe dźwięki.
– Co się dzieje? – spytał Tensarev.
– Demon próbuje negocjować – odpowiedziała Kalaha.
– Negocjować? Co demon może zaoferować aniołowi?
– Wyniesienie się z tego świata.
– To niech to uczyni – Tensarev z uwagą śledził starcie.
– Kiridu na to nie przystanie. Demon szybko by powrócił, a kiridu okazałby słabość. Najwyższym prawem katów demonów jest je zgładzać, by chronić dobro. Śmierć Urmidira odesłać go może na setki lat do piekieł lub do świata niebytu.
– Mam nadzieję, że Urmidir zazna najgorszych mąk.
– Już Taryad, Rada Sędziów Demonów postara się o to.
W tym momencie kiridu zadał potężny cios. Jego świetlisty miecz trafił w stylisko topora. Rozległ się trzask jak przy rozbiciu skały, a podwójne ostrze wirując niczym dysk poleciało w dół i zaryło się opodal stojących ludzi. Demon wrzasnął, wiedząc, że kiridu nie ustąpi. Uchylił się przed kolejnym ciosem miecza i odpowiedział cięciem pazurów. Kiridu skontrował, ale w tym momencie ogon demona sięgnął go. Trafił kiridu w biodro, rozcinając ciało i szatę nieśmiertelnego. Z rany bryznęła krew, barwiąc szatę na złoty kolor.
Kilka kropel padło na ziemię, jedna na twarz Tensareva. I wówczas młodzieniec poczuł jak jego ciało przenika ciepło, a ból połamanych rąk ustępuje. Czuł dziwne ruchy, gdy kości nastawiały się na swoje miejsce, a tkanki spajały. Jego serce również się uspokoiło i nie czuł już takiej rozpaczy po stracie Jansemi. Przez moment zapomniał o tym, co się działo ponad ich głowami.
– Co się dzieje? – oddychał gwałtownie, podnosząc dłonie do oczu i poruszając palcami, by upewnić się, że odzyskał całkowitą sprawność.
– Krew kiridu ma uzdrawiającą moc – objaśniła Kalaha.
– Jansemi…
Zerwał się biegiem i wpadł do wnętrza kaplicy. Starł ze swej twarzy krew kiridu i umazaną nią dłonią dotknął twarzy Jansemi. Przez moment nic się nie działo, ale po chwili ciało jakby delikatnie zajaśniało poświatą, a rany zaczęły się zasklepiać.
– Tensarevie, to na nic… – usłyszał głos Kalahy.
– Spójrz – nadal kucając przy ciele ukochanej odwrócił się do staruchy i uniósł dłonie przed swą twarz, by pokazać swe uzdrowienie.
Kalaha wolno szła do niego.
– Krew kiridu leczy ciało, ale nie skleja przerwanej nici życia łączącej ciało z duszą…
Ciało Jansemi niemal całkowicie się zregenerowało. Nie było już ziejącej rany w szyi, spuchniętych warg i wybitych zębów. Dziewczyna wyglądała tak, jakby zasnęła. Tensarev porwał ją w objęcia.
– Jansemi – dłonią przejechał po jej twarzy.
Jednak nie otworzyła oczu. Zacisnął zęby powstrzymując kolejną falę żalu.
– Dlaczego… – szepnął, ale go usłyszała.
Podeszła i położyła swoją kościstą, pomarszczoną dłoń na jego ramieniu.
– Tylko bogowie mają prawo dawania życia tym, których nić życia została przecięta. Takie jest prawo.
Tensarev pochylił się nad ciałem Jansemi, ujął je w ramiona i mocno przytulił do siebie.
Usłyszeli wrzask demona. Kalaha wybiegła na zewnątrz. Anioł obciął prawą łapę Urmidira wraz z podwójnym toporem. Opadła ona do ogrodu i drgała jeszcze ostatkiem kurczów nerwowych, szurając po kamieniach toporem, ciągle trzymanym w zaciśniętej łapie. Demon zawrócił i rzucił się do ucieczki. Kiridu powiedział kilka słów w swym niezwykle dźwięcznym języku i obydwa skrzydła demona złamały się z suchym trzaskiem pękających kości. Zatrzepotał nimi, lecz nie mogły już utrzymać jego ciężaru. Zaczął spadać w dół. Gest anioła sprawił, że skórzaste błony zapłonęły. Skóra zajęła się niczym świńska, a zawarty w niej tłuszcz topił się ze skwierczeniem i wyciekał na ziemię jak płonący wosk. Demon z impetem uderzył o resztki murów i kamiennego chodnika. Tym razem trzasnęła kość piszczelowa i żebra. Zawył boleśnie i ze strachem. Przewrócił się na plecy i zaczął się tarzać po ziemi niczym zapchlony pies. Udało mu się ugasić płonące skrzydła.
Kiridu wylądował obok na tarasie jednego z na wpół zawalonych budynków miasta, stojącego opodal pałacu. Kucnął, miecz złożył u swych stóp i ze spokojem nic nie wyrażających oczu przyglądał się wyjącemu demonowi. Urmidir próbował bronić się jeszcze przed nim, wykrzykując zaklęcie i ocalałą dłonią wzmacniając je gestem ciemnej magii, lecz kiridu łatwo się zasłonił. Ledwie widoczny ruch jego palca skierował zaklęcie w inną stronę. Rozbryznęło się na skale niczym smoła, wżerając się w kamień jak kwas.
Kolejny gest kiridu przytwierdził Urmidira do ziemi. Potwór zawył, gdy niewidzialne ostrze wbiło się w jego ciało i łapą chwycił się za brzuch, usiłując je wyciągnąć. Ale jego palce chwytały powietrze. Piszczał teraz jak rozdeptywana mysz.
Kiridu wolno zszedł z tarasu i podszedł do wijącego się Urmidira. Demon próbował jeszcze uderzyć w niego ogonem, lecz kiridu osłaniając się, machnął mieczem. Machnięcie wydawało się delikatne, wykonane jakby od niechcenia, ale po nim rozdwojony ogon odleciał na kilka stóp. Ranny zawył. Kiridu nie chciał dłużej sprawiać mu cierpienia. Został wystarczająco ukarany. Stanął nad Urmidirem w rozkroku, lewą stopą przydeptując jego zdrową łapę. Pochylił się, pochwycił Urmidira za wyrostki na łbie i kolejnym cięciem gładko zdjął jego łeb z karku. Bezgłowe ciało zadrgało, zakopało kilkukrotnie nogami, machnęło ogonem niczym biczem, po czym znieruchomiało. Kiridu uniósł łeb i odszedł na bok. Jedno jego słowo sprawiło, że truchło stanęło w płomieniach. Płomień był gwałtowny, a czarny i duszący jak przy paleniu smoły dym wysoko wzbił się w zasnuwające się ciężkimi chmurami niebo.
Kiridu z dumą dokonanego czynu wzniósł łeb demona ku niebu i pochylił swą głowę, ofiarując ten dar Nieśmiertelnym Bogom. Potem położył łeb Urmidira na kamieniu. Powoli ku niemu zbliżała się Kalaha. Za nią szła zgięta wpół Sahiat, rękoma opierając się na ścianach budynków, wspierający się na ramieniu dwóch Inshi Kanshuri, kilka innych ocalałych Kheri’Nehev. Kapłanki z nabożną czcią pospuszczały głowy i popodnosiły na wysokość piersi dłonie, kierując je wewnętrznymi stronami w kierunku kiridu w geście uwielbienia. Nie było już między nimi wrogości. Będąc o kilka kroków od niego padły na kolana.
– „Kheri’Nehev” – usłyszały, jakby szept wiatru.
Ale nie były to słowa, tylko myśl przenikająca ich umysły. Choć większość z nich nie porozumiewała się dotykiem myśli, nie sprawił im on przykrości jak to miało miejsce, gdy swym umysłem próbował się złączyć zwykły śmiertelnik. Czołami dotknęły ziemi.
– „Bogowie ponownie łaskawie spojrzeli na to miejsce. Zło zostało wygnane, a grzechy zmyte. Jednakże te, które do tej pory podążały ścieżką zemsty, nie powrócą do swych plemion i rodów, a zostaną tu na zawsze, jako służki świątyni. W niej dokonają swych dni. Jeżeli nie podporządkują się woli Potężnej Mirge, ich dusze strącone zostaną do piekieł.”
Rozległo się kilka cichych jęków i szlochów. Część z tych kobiet miała rodziny, dzieci i ukochanych. Dzisiaj miały ich utracić na zawsze. Nie śmiały jednak protestować.
– „Śmiertelniczko Sahiat.”
Nie podnosząc się z ziemi dziewczyna lekko podniosła głowę, by móc dostrzec stopy anioła.
– Jestem twą pokorną sługą, Mieczu Potężnych.
– „Ty pierwsza przelałaś dziś siostrzaną krew. Ty zdradziłaś ostatnią z rodu Nekalesh, choć ona ci ufała” – rzucił oskarżenie.
– Byłam wierna tradycji. Czyniłam nakazy mych przodkiń.
– „Czynienie zła nie jest nakazem Potężnych. Sprzeniewierzyłaś się prawom Nieśmiertelnych. Zostaniesz odprowadzona w Góry Omrag, gdzie w Jaskini Kapiących Łez spędzisz resztę swego żywota. Nigdy nie zobaczysz już ludzkiego oblicza.”
Była to surowa kara. Miała jej pokazać to, co czuła Nekalesh, nie mogąc być ze swym ukochanym, przeciwko czemu się zbuntowała i za co została ukarana gniewem nie tylko bogini, ale i swych sióstr. Teraz ona miała taki wybór – podporządkować się woli Potężnych lub zbuntować się i zostać przeklętą.
Sahiat zaszlochała. Kanshuri na czworaka podszedł parę kroków. Kiridu dostrzegł jego ruch i przeniósł na niego swe spojrzenie. Jego twarz pozostała kamiennie niewzruszona.
– Mieczu Potężnych – szepnął Kanshuri, nie śmiejąc bardziej podnieść głosu – ulituj się nad młodością Sahiat.
– „Młodość nie ma tu nic do rzeczy, synu Elmoru. Liczy się czyn i wiara. Te oceniają bogowie.”
– Litości…
„Tak postanowili Potężni, ja niosę ich słowo.” – uciął dyskusję kiridu.
Choć w wojowniku wszystko wrzało, nie ośmielił się sprzeciwić aniołowi. Nie bał się poświęcić życia w walce. Nie chciał jednak utracić duszy i honoru w oczach ludzkich. Mógł jedynie zaciskać zęby z żalu.
– „Kalaho. Twe oczy nie ujrzą pełnej potęgi tej świątyni, ale wychowasz następczynię pochodzącą z twej krwi, która władać będzie potężnym przybytkiem głoszącym chwałę Potężnej Mirge. Twe imię zapisane będzie jako pierwsze w linii Wielkiej Przełożonej Kheri’Nehev.”
– Ja nie mam krewnych, a me ciało jest już jałowe. Bogowie i tak okazali mi łaskę długowieczności…
Kiridu zbliżył się do niej i dłonią dotknął jej prawego policzka.
– „Dla bogów czas ludzi nie ma znaczenia, ważna jest tylko ich wola. A oni wyrazili ją i stanie się jak rzekli.”
– To dla mnie ogromny zaszczyt, móc wypełniać wolę Potężnych.
– „Wzniesiecie kaplicę w świątyni, gdzie u stóp posągu Mirge spoczywał będzie łeb Urmidira.”
Kalaha tylko skinęła głową. Było to doskonałe rozwiązanie. W ten sposób demon nie będzie mógł się tak łatwo odrodzić.
– Stanie się tak, jak każesz.
Kiridu tylko w zadowoleniu skinął głową. Świetlisty miecz w jego dłoni zniknął. Ze swych dłoni ściągnął bransolety i złożył je w dłoniach kobiety.
– Niech spoczną razem z ostatnią córką rodu Nekalesh. Wznieście jej osobny kurhan.
Nie czekając na jakiekolwiek zapewnienia posłuszeństwa jego woli, bez słowa pożegnania odwrócił się, rozwinął skrzydła i wzbił się w górę. Jednym gestem sprawił, że przed nim pojawiło się coś na kształt koła utkanego z drgającego powietrza. Gdy zanurzył się weń, jego sylwetka szybko rozmyła się, zamieniając się w świetliste strugi, które zatańczyły przez moment niczym promienie słońca na pomarszczonej powierzchni tafli wody. Po chwili wszystko znikło.
Kalaha wolno odwróciła się i wzrokiem powiodła po podnoszących się. Wszystkie kobiety wstały i pokłoniły się jej.
– Nie ma już ani Inshi, ani Irui. Od dzisiaj wszystkie jesteśmy Kheri’Nehev. Dzisiaj wypoczniemy i modlitwą podziękujemy Potężnej za jej łaskę. Jutro udamy się do naszych klanów. Tydzień po święcie Zielonych Traw powrócimy tu, by radzić o odbudowie świątyni.
Kobiety nie protestowały, wszak Kalaha była Wielką Przełożoną.
– Kalaho, co będzie ze mną? – pytała Sahiat.
– Zostaniesz tu z Kanshuri do mego powrotu. Przyślę wam jedzenie, lekarstwa i odzienie. Byłe siostry Irui zajmą się wami. Jak wydobrzejesz na tyle, by odbyć drogę do Gór Omrag, udasz się w podróż.
Sahiat ponownie cicho jęknęła.
– Kalaho, wolę śmierć.
Stara kobieta bez słowa odwróciła się i podała dziewczynie wyjęty zza paska nóż. Potem obojętnie przeszła obok rannej i zdruzgotanej dziewczyny. Po kilku krokach zatrzymała się.
– Wrócę tu po święcie. Albo by zmówić modlitwę za twą duszę, albo by ujrzeć twój wyjazd w góry.
Nie powiedziała nic więcej udając się z powrotem do kaplicy, gdzie leżało ciało Jansemi.
Następnego dnia samotny jeździec udał się w stronę obozu klanu Isherów. Idący za nim konik wiózł smutny pakunek, przewieszony przez siodło. Spoglądała na nich tylko jedna kobieta. Pozostałe spędzały czas na modłach. Prowadzący konia mężczyzna obejrzał się. Kobieta podniosła rękę na znak błogosławieństwa. Mimo bólu ściskającego mu serce, delikatnie się uśmiechnął. Ciągle nie mógł nadziwić się urodą żegnającej go. Była tak piękna jak na freskach pałacowej kaplicy. A na jej ramieniu widniał tatuaż książęcego rodu Sarmedirii.
KONIEC
© Copyright by Justyna Jendzio, 2011
Brak danych
Nie czytałaś/-eś jeszcze niczego w e-czytelni™!
: R E K L A M A :
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji Pomoc w menu przeglądarki internetowej.