e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna JENDZIO: „Druga żona” — odcinek 3.

Komentarze» Wersja mobilna»

Kiedy ponownie się ocknęła, stwierdziła, iż czuje się nieco lepiej. Miała zdecydowanie więcej siły i jaśniejszy umysł. Poczuła także głód. Powoli i ostrożnie opuściła z łoża nogi i wspierając się rękoma o jego drewnianą ramę – wstała. Była naga, jeżeli nie liczyć krótkiej, luźnej spódniczki i bandaża. Bolała ją ledwo co zabliźniona rana, ale nie było co narzekać. Bogowie okazali jej łaskawość i nie wezwali przed swoje oblicze.

Niewolnica, która akurat weszła do komnaty, podbiegła do niej.

– Nie powinnaś wstawać, wasza dostojność. Jesteś jeszcze zbyt osłabiona, pani.

– Ile dni leżałam?

– Dwa, wasza dostojność.

– To już mi wystarczy. Podaj mi jakieś ubranie.

Niewolnica posadziła ją na krześle i szybko ubrała w długą do ziemi szatę silkit. Włosy swej pani związała do tyłu pasmem przetykanego złotem materiału. Na nogi nałożyła jej ozdobne sandały, a na ręce – złote bransolety. Innych ozdób Namefer nie chciała.

– Zaprowadź mnie do ogrodu i każ przygotować lekki posiłek.

Niewolnica zaprowadziła ją w cień rosnących opodal palm daktylowych i oddaliła się, spełnić drugie polecenie. Namefer wolno i ostrożnie, wygodnie usadowiła się na krześle. Przymknąwszy oczy rozkoszowała się lekkimi podmuchami ciepłego wiatru na swej twarzy. Przez moment wyobraziła sobie, że leci nad pustynią na swoim smoku, z dala od wielkiego gwarnego miasta i jego intryg. Były momenty, że marzyła, by porzucić wygodne życie bogatej Engarki i zamieszkać z jakimś plemieniem nomadów na pustyni. Ale to były tylko marzenia. Nie przywykła do życia w tak surowych warunkach, a jej wypady na pustynię były tylko odskocznią od monotonii codziennego życia.

– Cieszę się, że tak szybko wracasz do zdrowia, szwagierko – słodki kobiecy głos wyrwał ją z zadumy.

Otworzyła oczy. Przed nią stała Safeje z dwuletnim chłopczykiem przy nodze. W pewnej odległości od niej stała młodziutka niewolnica, gotowa wypełnić każdy rozkaz swej pani. Safeje była strojnie ubrana. Zbyt strojnie jak na wypoczynek w zaciszu domostwa. Na sobie miała pełno kosztownych ozdób, a na głowie dużą, misternie plecioną perukę. Zdecydowanie chciała podkreślić swoją urodę i pozycję w domu.

– I ja się cieszę, że cię widzę, Safeje. Widzę, iż mały Raenuset doskonale się chowa – uśmiechnęła się do chłopczyka.

Dziecko, nieco speszone, ciaśniej przytuliło się do matczynej nogi.

– Tak, jest cudownym dzieckiem i ulubieńcem swojego ojca.

Namefer zrozumiała przytyk w słowach młodej żony nomarchy.

– Raenuset, idź pobaw się z nianią.

Dziecko niechętnie puściło matczyną szatę, ale delikatnie pociągnięte przez niewolnicę za rękę, która dodatkowo obiecała mu iż pójdą nad pałacowy staw, posłusznie się oddaliło. Safeje usiadła na kamiennej ławeczce.

– Powróciłaś na stałe, czy nadal zamierzasz latać na pustynię?

– Nie zrezygnuję z tej przyjemności.

– Gorące powietrze pustyni jest niedobre dla skóry. Mocno ją wysusza i odbiera piękny wygląd kobiecie.

– Stosuję dobre olejki.

– Mimo tego z pewnością nie poprawia urody, a takie latanie to nie kobieca rzecz – skwitowała Safeje. – Który mężczyzna zechce nietroszczącą się o dom kobietę?

Namefer milczała, nie chcąc podejmować dyskusji.

– Za dziesięć dni dostojny Heofres wydaje ucztę. Wszystkie znaczniejsze domy będą zaproszone.

Wiedziała, do czego dąży jej szwagierka. Młoda kobieta znała uczucie swego męża do młodej wdowy i czuła się zagrożona. Za wszelką cenę chciała usunąć rywalkę z domu, więc delikatnie usiłowała ją wyswatać. Dobrze wybrała. Heofres był wysokim urzędnikiem, dobrze urodzonym, dwudziestoczteroletnim mężczyzną, przystojnym i ze znacznym majątkiem. Nie miał żony, choć dwie nałożnice urodziły mu dzieci. Miała okazję poznać go na jednej z uczt w pałacu swego teścia i wiedziała, że mu się podoba. Ona jedna zdecydowanie nie miała ochoty na tę ucztę.

– Nie wiem, czy mój stan zdrowia…

Szwagierka lekceważąco machnęła ręką przerywając jej.

– To dopiero za dziesięć dni. Do tego czasu zapomnisz o incydencie.

Zdecydowanie nie przejmowała się powagą wydarzeń ani stanem Namefer. Dla niej to była jedynie chwilowa okazja do poplotkowania, rozrywka, jak obejrzenie popisu akrobatów w cyrku.

– Mój dom nie należy do znaczniejszych, więc nie sądzę, by ujęto go przy układaniu listy gości. – Bez wszczynania sprzeczki Namefer usiłowała dyplomatycznie wywinąć się z konieczności składania zobowiązania pierwszej żonie Inefresa.

– Ależ z pewnością cię nie pominą. Bądź co bądź jesteś szwagierką nomarchy! – gorąco zapewniła Safeje, ani myśląc ustępować.

Uważała swój plan za genialny i z całą mocą dążyła do jego zrealizowania.

Namefer zwróciła uwagę na nacisk, jaki Safeje położyła na słowo szwagierka. Mocno pragnęła, by nią nadal pozostała. Była przekonana, iż jeśli nawet w pierwotnej wersji Heofres nie pomyślał o jej zaproszeniu, to Safeje i tak postara się, by jej szwagierka tam się znalazła.

– Jeżeli mój stan zdrowia na to pozwoli, z przyjemnością tam pójdę – odpowiedziała dyplomatycznie, nie chcąc wywoływać jakiegokolwiek sporu czy tarć pomiędzy nią a żoną Inefresa i pragnąc zakończyć te męczące nalegania.

– Nasz lekarz potrafi czynić cuda – Safeje wyraźnie ucieszyła się na gotowość Namefer do wzięcia udziału w uczcie. – A ty musisz się nieco pokazać, wyjść do ludzi, a nie tylko czytać i włóczyć się po pustyni.

Namefer nie chciała się sprzeciwiać, by uniknąć dalszej nużącej ją rozmowy, więc tylko podziękowała skinieniem głowy.

W tym momencie niewolnicy wnieśli do ogrodu stolik i potrawy – lekką zupę z kury, pszenny chleb i duszone gołębie. Do popicia rozcieńczone wodą wino, a na deser świeże owoce. Za niewolnikami zjawił się lekarz i Inefres. Medyk przyniósł jakiś napój w kubku i postawił go przed chorą.

– Proszę wypić to po posiłku, pani.

– Witaj Safeje – Inefres przywitał się z żoną – gdzie Raenuset?

– Bawi się nad stawem z nianią – młoda kobieta utkwiła uważne spojrzenie w twarzy małżonka, jakby usiłowała wyczytać co zamierza.

– Idź więc do niego. On tak bardzo lubi puszczać z tobą papirusowe łódeczki.

Safeje miała wyraźnie niezadowoloną minę.

– Silit jest doskonałą towarzyszką zabaw.

– Ale dziecko potrzebuje matki, szczególnie w tym wieku – ton głosu Inefresa wskazywał, iż wszelki sprzeciw jest niewskazany.

Safeje odeszła, z trudem hamując gniew. Namefer nieco nieprzyjemnie się poczuła. Nomarcha gestem odprawił służbę i lekarza. Kiedy zostali sami, usiadł obok niej.

– Chyba zbyt ostro potraktowałeś żonę... – zauważyła nieśmiało.

– Jest uparta, a winna mi jest posłuszeństwo.

– Ale jest dobrą matką i ta uwaga dotknęła ją mocno. Szczególnie, że służba była obecna.

Westchnął.

– Wiem, poniosło mnie. Ostatnie wydarzenia tak na mnie wpływają. Jedz – zachęcił, widząc, że nie tknęła przyniesionych potraw.

Powoli zabrała się do jedzenia. Inefres zamyślony jadł soczystego daktyla. Tym przypominał jej odeszłego męża. Na jego wspomnienie serce dziewczyny drgnęło mocniej, ale na zewnątrz nie dała poznać targających nią uczuć.

Inefres poczekał z rozmową, aż skończy posiłek.

– Czy mówiono ci o ostatnich wydarzeniach?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Ponownie dokonano zamachu. W Remanfis mało nie doszło do tragedii. W ogrodach latawiec zamordował wizerunek jego świątobliwości faraona, a inny latawiec próbował pozbawić życia syna drugiej małżonki naszego miłościwie panującego władcy. Książę jest nieprzytomny, a medycy i magowie nie wiedzą, czy uda się go uratować. Zginęło też dwoje sług i trzech żołnierzy pałacowej straży, ale to nie oni byli celami.

Słowa te wywarły ogromne wrażenie na Namefer. Ktoś nie przebierał w środkach, dążąc do zgładzenia ich ukochanego króla. Szczęściem, dla zmylenia wrogów, król posiadał kilka osób, których bogowie obdarzyli łaską posiadania lica władcy. Po odpowiednim przeszkoleniu byli wiernymi sługami boskiego pana, gotowymi oddać za niego życie.

Nie kończąc wybornego gołębia, odsunęła na bok talerz.

– Czyżby ktoś chciał wymordować całą królewską rodzinę?

Inefres rozejrzał się dookoła sprawdzając, czy w pobliżu nie ma nikogo. Słudzy byli na tyle daleko, że nie mogli słyszeć ich rozmowy. Mimo tego zniżył głos.

– Mam już pewne podejrzenia, jednak boję się nawet o nich myśleć. Jeżeli je wyjawię, a okażą się nieprawdziwe, moje ciało rozszarpią krokodyle, a rodzina zostanie sprzedana w niewolę.

Wzdrygnęła się na te słowa. Oznaczałoby to, iż podejrzewa zamieszanie w sprawę wysoko postawionych osobistości o niemal nietykalnej pozycji. Wypowiedzenie im walki mogło być śmiertelnie niebezpieczne, a niepoparte dowodami oskarżenie skutkowałoby hańbą i śmiercią.

– Podejrzewam kogoś z bliskiej rodziny królewskiej.

Potwierdził jej obawy. Nawet jeżeli miał rację i zdobędzie dowody, oskarżenie członka rodziny królewskiej nie zapisze się ludziom dobrze w pamięci. Może to oznaczać popadnięcie w niełaskę, a nawet koniec politycznej kariery.

– Nie jest to sprawa kogoś z zewnątrz? Może któregoś z wasali? Albo niezadowolonego nomarchy?

Przecząco pokręcił głową.

– O ile wiem, to nasz wywiad o niczym takim nie donosi, a tajna policja też nie meldowała o nieposłuszeństwie nomarchów. Do takich działań potrzeba pieniędzy i popleczników na dworze, więc raczej wykluczam taką możliwość.

Domyśliła się, że ma znajomości w tych służbach, gdyż pałac z nikim nie dzielił się takimi informacjami. Ale przecież dlatego był nomarchą, by wiedzieć i zachować czujność.

– Harem? – sugerowała dedukując.

– Najprawdopodobniej też nie. Damy haremowe są nieźle opłacane, a najważniejsze dostały całkiem ładne majątki i posiadłości. Nadzorca nie zauważył wśród nich niezadowolenia. Odsyłane kobiety nie odchodzą z niczym.

– Pozostają żony i synowie...

– To właśnie mnie przeraża – westchnął ciężko.

– Chodzi o sukcesję? – domyślała się.

– Najprawdopodobniej. Albo ambitna żona, albo któryś z królewskich synów.

Namefer zamyśliła się. Oparła łokieć lewej ręki o poręcz krzesła, a palcami prawej delikatnie przyszczypywała dolną wargę.

– Czy żony bardzo źle ze sobą żyją? Czy w pałacu mówiono o ambicjach którejś z nich?

– Nie doniesiono mi o tym. Wielka Małżonka Królewska ma niezachwianą władzę w pałacu.

– Więc jeżeli żadna z pomniejszych nie ma wystarczająco silnego dworu, by utrzymać swoją pozycję po śmierci naszego najjaśniejszego pana, to żony możemy również wykluczyć.

Pytająco spojrzał na nią.

– Mord na władcy niewiele by dał – wyjaśniła. – Tron odziedziczyłby wyznaczony następca, po nim w kolejności byliby bracia rodzeni, przyrodni, Wielka Małżonka Królewska, a dopiero później ewentualne żony, które najprawdopodobniej uległyby silniejszym od nich urzędnikom. W takim wypadku nie wiadomo by było, kogo należy oskarżyć o zamach.

– Nie, jeśli spiskująca matka obsadzi na tronie syna... – podjął tok jej rozumowania – wówczas krąg podejrzanych zawęzi się do dwóch osób.

– Niekoniecznie.

Ponownie pytanie pojawiło się w jego spojrzeniu.

– Obejmujący tron sukcesor wcale nie musi być mordercą, a ofiarą. Bo to na niego spadnie podejrzenie. Zostanie najprawdopodobniej usunięty i ukarany śmiercią, a dwór obsadzi następnego w kolejności dziedzica, który być może zaplanował to wszystko.

Umilkła na moment, jakby rozważając swoje własne słowa.

– Albo jego matka. Syn obsadzony na tronie, a królowa nie zostaje usunięta z dworu, gdy inny książę zdobywa koronę. – Inefres był pełen podziwu dla przenikłości umysłu szwagierki i jej zorientowania w meandrach polityki.

– Jednak to tylko jeden z wariantów – zakończyła.

– Więc żon także to nie wyklucza.

– Nie. Jednak zastanawia mnie, czy ktoś, kto jest zdolny do zgładzenia własnego ojca dla zatarcia śladów, nie zgładzi również własnej matki. Żony faraona nie są głupie i będą ostrożne. Lepsza posiadana pozycja niż katowski topór czy zdrada ze strony własnego syna. Nie zrezygnowałabym z ich obserwacji, ale skupiłabym się głównie na królewskich potomkach.

Z jeszcze większym uwielbieniem popatrzył na nią.

– Bystrość twego umysłu szczerze mnie zadziwia Namefer. Nadawałabyś się na Wielką Małżonkę Królewską. Jeszcze dzisiaj porozmawiam o tym z naczelnikiem tajnej policji.

– Nie jest w stolicy?

– Już powrócił.

– Tak szybko? – zdziwiła się.

Spoglądał na nią, jakby w jej twarzy spodziewał się znaleźć odpowiedź na zadane pytanie. Poczuł irytację na samego siebie. Jak mógł nie zwrócić na ów fakt uwagi?

Namefer również milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad czymś.

– Jak demony dostały się na teren królewskiego pałacu? Jest przecież doskonale chroniony.

– Dwóch magów pałacowej straży nie ma najmniejszego pojęcia. By kierować latawcami z zewnątrz, potrzeba ogromnej mocy i niebywałej wiedzy magicznej. Przybycie demonów magowie wyczuliby, nim zbliżyłyby się one do pałacowych budynków. A latawce pojawiły się nagle, jakby znikąd i równie tajemniczo znikły. Najdziwniejsze jest to, że zaatakowały po zachodzie słońca, co nie powinno mieć miejsca. Ktoś, w jakiś niewyjaśniony sposób, musiał dostarczać im mocy życia.

– Nie udało się ustalić kto – stwierdziła.

– Magowie sprawdzili wszystkich, którzy w tym czasie przebywali w pałacu. Nikogo podejrzanego nie zatrzymano. Wszystkie osoby należały do starannie wyselekcjonowanej pałacowej służby albo gości. Dwoje niewolników i trzech ludzi przybocznej gwardii faraona odwieziono do domu paraszytów na przygotowanie do podróży w zaświaty. Poza tym nikogo nie brakowało. Nikt ze sprawdzonych osób nie zajmuje się magią. Magowie natychmiast by to wyczuli.

Ciągle jeszcze osłabionej Namefer zakręciło się w głowie od informacji i domysłów. Zamknęła na moment oczy i odchyliła do tyłu głowę.

– Czy źle się czujesz?

– Dopada mnie jeszcze niemoc, ale proszę, mów dalej.

Z czułością spoglądał na nią. Była pełna poświęcenia, pokory wobec życia, a jednocześnie silna swoją mądrością, wyrozumiałością i zdecydowaniem. To za to między innymi ją kochał.

– Co się stało z człowiekiem, który targnął się ma moje życie? – spytała przerywając milczenie.

– Jest w więzieniu. Policja nadal go przesłuchuje.

– Czy mogłabym go zobaczyć? Może będę wiedziała kim on jest, może już go gdzieś widziałam.

– Chcesz iść teraz?

– Jeżeli byłoby to możliwe...

– Lekarz zaleca…

– Jak będę zwlekać, mogę nie mieć szansy na zobaczenie tego człowieka. Wiesz, jak gorliwi w przesłuchaniach potrafią być ludzie naczelnika.

Chwilę spoglądał na nią wahając się. Z jednej strony obawiał się o jej zdrowie, z drugiej wiedział jak uparta potrafi być Namefer. Jednak jej upór nie wynikał z rozkapryszenia, a z rozsądku i twardego charakteru w dążności do obranych celów. Nie mógł jej traktować jak Safeje, nawet nie zamierzał. Miała być nie tylko żoną, ale partnerem w rządzeniu.

– Udasz się tam pod opieką Faozisa – zadecydował. – Ja natychmiast udam się na widzenie z szefem tajnej policji. Wydam odpowiednie rozkazy.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.