e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna Jendzio: „Myśliwi Północy” odc. 4 — odcinek 4.

Komentarze» Wersja mobilna»

odc. 4.

Pięć dni póź­niej był w po­ło­wie dro­gi do za­mku Ca­ne­lion. Po­prze­d­nie­go dnia wje­chał do rza­d­kie­go la­su, któ­ry gę­s­t­nieć bę­dzie w mia­rę po­su­wa­nia się na po­łu­dnie. La­ne­se nie do­go­nił, a po osta­t­nich opa­dach śnie­gu zgu­bił jej ślad. Aku­rat za­trzy­mał się na noc­leg. Na­ka­r­mio­ne psy wy­grze­by­wa­ły ja­m­ki i ukła­da­ły się do snu. Ko­ń­czył roz­kła­dać na­miot, kie­dy usły­szał skrzy­pie­nie śnie­gu. Od­wró­cił się i zo­ba­czył sa­nie cią­g­nię­te przez je­d­ne­go re­na. Na dru­gim, idą­cym obok zwie­rzę­ciu sie­dzia­ła nie­wy­so­ka, za­ka­p­tu­rzo­na po­stać. Psy Ar­no­ku po­pod­no­si­ły łby i nie­przy­je­m­nie po­pa­t­rzy­ły na ro­ś­li­no­że­r­ców. Od kie­dy ich pan uznał, że ma wy­sta­r­cza­ją­co du­żo skór i za­prze­stał po­lo­wań, nie ja­d­ły świe­że­go mię­sa ty­l­ko su­szo­ną ry­bę.

— Spo­kój! Le­żeć! — hu­k­nął na nie Ar­no­ku.

— Bło­go­sła­wie­ń­s­t­wo bo­gów ja­s­no­ś­ci wam pa­nie — przy­wi­tał się nie­zna­jo­my.

— I łask wsze­l­kich ich pod­da­nym — up­rze­j­mie od­po­wie­dział Ar­no­ku.

My­ś­li­wy miał miecz w za­się­gu rę­ki, choć przy­by­ły nie oka­zy­wał wro­gich za­mia­rów. Pa­t­rzył cie­ka­wie na przy­by­sza, ale nie mógł do­strzec je­go twa­rzy, skry­tej w cie­niu sze­ro­kie­go, głę­bo­kie­go ka­p­tu­ra. Nie­zna­jo­my ze­sko­czył z grzbie­tu re­na i skło­nił się dy­s­ty­n­go­wa­nie.

— Czy wie­l­ką dla was nie­do­go­d­no­ś­cią bę­dzie, je­że­li za­no­cu­ję obok was? — za­py­tał.

— Nie… je­że­li nie bę­dzie­cie ta­cy ta­je­m­ni­czy.

Nie­zna­jo­my ścią­g­nął ka­p­tur i spod okry­cia uka­za­ła się twarz el­fa. Ar­no­ku pa­rę ra­zy w ży­ciu wi­dział el­fy, więc nie był zdzi­wio­ny wi­do­kiem ko­le­j­ne­go przed­sta­wi­cie­la tej szla­che­t­nej ra­sy.

— Zwą mnie In­gard z ro­du Ige­ro­n­da, po­cho­dzę z Ziem Pół­no­cy z kra­ju Or­n­ho. A wy pa­nie?

— Ar­no­ku Cro­na­te. Po­cho­dzę z Da­ne­lu, z hra­b­s­t­wa Khor. Szla­che­t­nie uro­dzo­ny, osta­t­ni syn ba­ro­na.

— Ro­zu­miem — po­ki­wał gło­wą In­grad.

Psy Ar­no­ku po­wa­r­ki­wa­ły na re­ny i ne­r­wo­wo ob­li­zy­wa­ły wa­r­gi. Elf uspo­koił je ge­s­tem, je­d­no­cze­ś­nie wy­po­wia­da­jąc sło­wa za­klę­cia. Zwie­rzę­ta na­tych­miast wy­grze­ba­ły so­bie ja­m­ki, a re­ny el­fa od­rzu­ca­jąc ro­ga­mi śnieg i grze­biąc ra­ci­ca­mi, od­sła­nia­ły po­ży­w­ny dla nich mech i po­ro­s­ty, któ­re pie­czo­ło­wi­cie szczy­pa­ły. Ar­no­ku spo­strzegł, że by­ły mo­c­niej wy­chu­dzo­ne niż in­ne re­ny o tej po­rze ro­ku. Elf za­u­wa­żył kry­ty­cz­ne spo­jrze­nia Ar­no­ku.

— Ma­ją za so­bą dłu­gą dro­gę — wy­ja­ś­nił usta­wia­jąc swój nie­wie­l­ki na­miot. — Jak ty­l­ko za­ko­ń­czę swo­je za­da­nie do­sta­ną dłu­gi, w pe­ł­ni za­słu­żo­ny wy­po­czy­nek.

Nie mu­siał tłu­ma­czyć swe­go po­stę­po­wa­nia, spra­wy el­fa nie by­ły rze­czą Ar­no­ku. In­gard przy­go­to­wał so­bie po­sła­nie i opo­dal Ar­no­ku, na ze­wnątrz ro­z­ś­cie­lił wi­l­czą skó­rę, na któ­rej usiadł. Ar­no­ku krze­si­wem za­pa­lił knot w ku­d­li­ku i przy­pie­kał na nim dwa ka­wa­ł­ki mię­sa. By­ły je­sz­cze na pół su­ro­we, kie­dy po­dał je­den z nich In­ga­r­do­wi. Po­czę­s­to­wa­ny po­dzię­ko­wał ski­nie­niem gło­wy.

— Mu­szę przy­znać — za­czął elf — że nie przy­pa­d­ko­wo się tu zna­la­z­łem.

Ar­no­ku ba­da­w­czo spo­jrzał na swe­go go­ś­cia, wspo­mi­na­jąc je­d­no­cze­ś­nie le­żą­cy tuż pod rę­ką miecz. Ale sie­dzą­cy na prze­ciw­ko elf nie wy­ko­ny­wał ża­d­nych po­de­jrza­nych ru­chów ani nie oka­zy­wał wro­go­ś­ci, spo­ko­j­nie jedząc swo­ją po­r­cję. Ode­gnał od sie­bie złe my­ś­li. El­fy nie by­ły rze­zi­mie­sz­ka­mi, jak ty­l­ko mo­g­ły, uni­ka­ły prze­mo­cy i do­by­wa­ły bro­ni wy­łą­cz­nie w ra­zie ko­nie­cz­no­ś­ci. On su­mie­nie miał czy­s­te, nie wkro­czył pod­czas po­lo­wań na te­ry­to­rium el­fów, więc mógł być spo­ko­j­ny. Ska­r­cił też sie­bie w my­ś­lach — el­fy ja­ko do­s­ko­na­l­sze is­to­ty mia­ły umie­ję­t­ność wy­czu­wa­nia na­stro­jów, a na­wet sły­sze­nia my­ś­li lu­dzi. Być mo­że In­gard sły­szał Ar­no­ku. Je­że­li na­wet tak by­ło, nie dał te­go po so­bie po­z­nać.

In­gard ty­l­ko po­pra­wił się na swo­jej skó­rze.

— Po­trze­bu­ję in­fo­r­ma­cji, któ­rej ty pa­nie mo­żesz mi udzie­lić.

Ar­no­ku prze­stał jeść.

— …?

— Do­kąd po­je­cha­ła La­ne­se, ko­bie­ta z któ­rą przez mo­ment po­d­ró­żo­wa­li­ś­cie?

— Po co wam to wie­dzieć? — mę­ż­czy­z­na był nie­u­f­ny.

— Po­szu­ku­ję jej już od dłu­ż­sze­go cza­su.

Ar­no­ku wa­hał się przez mo­ment, czy wy­ja­wić to, co wie­dział. Nie znał po­wo­dów po­ści­gu el­fa za ko­bie­tą. Nie są­dził, by wy­ni­ka­ły one z nie­słu­sz­nych mo­ty­wów, gdyż el­fy rz­a­dko wtrą­ca­ły się w spra­wy lu­dzi i ty­l­ko gdy mia­ły ku te­mu wa­ż­ne po­wo­dy, ale nie znał też pra­w­dy La­ne­se.

— Cze­go od niej chcesz el­fie? — spy­tał mało up­rze­j­mie.

— Nie za­sta­no­wi­ło was pa­nie, co sa­mo­t­na ko­bie­ta ro­bi sa­ma na tych te­re­nach? — In­grad od­po­wie­dział py­ta­niem na py­ta­nie.

Spo­jrzał w oczy el­fa, chcąc od­ga­d­nąć do cze­go dą­ży, je­d­nak twarz go­ś­cia po­zo­sta­ła ka­mien­nie spo­ko­j­na.

— By­ła tu z bra­tem i mę­żem na po­lo­wa­niu, ale wi­l­ki za­bi­ły jej ro­dzi­nę.

Elf ba­r­dzo de­li­ka­t­nie uśmie­ch­nął się, ale nie był to śmiech za­do­wo­le­nia, ra­czej za­pra­wio­ny go­rz­ką nu­tą smu­t­ku.

— Więc ta­ką opo­wia­s­t­ką cię ura­czy­ła… Wi­l­ki ośmie­la­ją się ata­ko­wać lu­dzi ty­l­ko, gdy są w du­żej gru­pie i gdy w oko­li­cy nie ma in­nej zwie­rzy­ny do za­bi­cia, wów­czas głód po­py­cha je do szu­ka­nia… in­ne­go po­ży­wie­nia. W tym ro­ku zwie­rzy­ny nie bra­ko­wa­ło. Dzi­w­nym za­tem wy­da­je mi się to za­cho­wa­nie wi­l­ków.

Ar­no­ku z nie­zro­zu­mie­niem, ale z ukłu­ciem chło­du w se­r­cu wy­cze­ku­ją­co spo­jrzał na In­gra­da.

— La­ne­se jest ba­r­dzo nie­bez­pie­cz­ną mo­r­de­r­czy­nią. Wi­działem jej dwie osta­t­nie ofia­ry, rze­ko­me­go mę­ża i bra­ta. I z ca­łą pe­w­no­ś­cią mo­gę ci po­wie­dzieć, że obaj nie zgi­nę­li od wi­l­czych kłów.

Ar­no­ku był za­sko­czo­ny. Po­wo­li do­cie­ra­ło do nie­go, z kim miał do czy­nie­nia tam­tej no­cy, choć nie chciał te­go za­ak­ce­p­to­wać. Po­czuł skurcz w żo­łą­d­ku. Czy­ż­by ko­bie­ta za­mo­r­do­wa­ła swo­ją ro­dzi­nę? Czy nie ko­cha­ła męża? Być mo­że zo­sta­ła przy­mu­szo­na do te­go ma­ł­że­ń­s­t­wa. Nie od­ga­d­nie te­raz po­wo­du jej po­stę­po­wa­nia.

— Więc, czy te­raz pa­nie ze­chcesz po­wie­dzieć mi do­kąd się uda­ła La­ne­se?

— Yn­tar, twie­r­dza Je­g­res.

Ig­rad przez mo­ment za­sta­na­wiał się.

— Po­dą­żasz za nią pa­nie? — spy­tał go elf.

— Mia­łem ta­ki za­miar — Ar­no­ku przy­znał z wa­ha­niem. — Je­s­teś pa­nie przed­sta­wi­cie­lem pra­wa?

— Tę­pi­cie­lem.

— Tę­pi­ciel ści­ga mo­r­de­r­czy­nię?

Elf zo­rie­n­to­wał się, że my­ś­li­wy nie do ko­ń­ca po­jął sens je­go wcze­ś­nie­j­szych słów.

— Wy­ja­ś­nię wam wszy­s­t­ko od po­czą­t­ku. Pół­to­ra ro­ku te­mu do­wie­dzia­łem się, że na Zie­miach Pół­no­cy gra­su­je wa­m­pir. Nie je­den zre­sz­tą, ale ten, któ­re­go ści­ga­łem już wcze­ś­niej, a któ­re­go ślad zgu­biłem, tro­pio­ny był ró­w­nież przez ki­l­ku­na­s­tu tę­pi­cie­li, ale wy­my­kał im się, bądź, od­sy­łał ich do bo­gów. Nim przy­by­łem w tam­te oko­li­ce zdą­żył już za­mo­r­do­wać ki­l­ka­na­ście osób, mię­dzy in­ny­mi córkę księ­cia To­go­ma. Po tym zni­k­nął, a tę­pi­cie­le po­no­w­nie stra­ci­li je­go ślad — swo­ją dro­gą nie­spe­cja­l­nie się tru­dzi­li, by go od­zy­s­kać, tu­te­j­szy kli­mat nie ba­r­dzo im od­po­wia­dał. Pa­no­wie lo­ka­l­nych ziem nie­zbyt chętnie chcie­li pła­cić za ubi­cie be­s­ti­i, któ­ra ży­wi­ła się ja­ki­miś nie­zna­ny­mi im przy­by­sza­mi. Nie oba­wia­li się nad­mie­r­nie, że zła fa­ma od­stra­szy my­ś­li­wych i po­szu­ki­wa­czy zło­ta — te na­mię­t­ności lu­dz­kie za­wsze by­ły si­l­nie­j­sze od stra­chu przed cie­m­no­ś­cią. Dla­te­go jak na ra­zie ja ści­gam te­go wa­m­pi­ra. Cią­g­le je­s­tem o krok za nim i od­na­jdu­ję je­dy­nie je­go ofia­ry. Trzy z nich mu­sia­łem za­ko­ł­ko­wać. Na­stępne­go dnia po twym wy­je­ź­dzie sta­ry Po­tron zna­lazł swe­go psia­r­czy­ka. I on sko­ń­czył z ko­ł­kiem w se­r­cu.

— Chcesz mi pa­nie po­wie­dzieć, że La­ne­se jest wa­m­pi­rzy­cą?

In­grad ty­l­ko ski­nął gło­wą.

— To nie­mo­ż­li­we. Wa­m­pi­ry nie mo­gą cho­dzić po Nao­rze za dnia.

— Nie­wie­le wiesz pa­nie o is­to­tach złej prze­mia­ny, my­ś­lisz jak za­bo­bon­ni wie­ś­nia­cy. La­ne­se jest be­s­tią świa­do­mą i dzię­ki ma­gi­i wy­zwo­lo­ną od pe­w­nych ogra­ni­czeń, któ­re ró­w­no­wa­ga mo­cy na­rzu­ca zde­cy­do­wa­nej wię­k­szości dzie­ci zła. Nie­wie­le jest świa­do­mych po­two­rów, po­tra­fią się świe­t­nie ma­s­ko­wać i dla­te­go po­spó­l­s­t­wo nic o nich nie wie.

Ar­no­ku mi­l­czał, raz po raz wzdry­ga­jąc się na myśl, że je­sz­cze nie­da­w­no trzy­mał w swych ra­mio­nach be­s­tię.

— Dla­cze­go mnie nie ugry­z­ła?

Elf w nie­pe­w­no­ś­ci de­li­ka­t­nie wzru­szył ra­mio­na­mi.

— Przy­pu­sz­czam, że chcia­ła, by­ś­cie sta­no­wi­li dla niej osło­nę. Fakt, że nie za­mo­r­do­wa­ła swo­je­go… pa­r­t­ne­ra miał być dla mnie i dla in­nych za­sło­ną pod­kre­ś­la­ją­cą jej prze­cię­t­ność ja­ko człowie­ka. Na­to­miast po­de­jrze­nia o za­mo­r­do­wa­nie psia­r­czy­ka mia­ły spaść na ko­goś in­ne­go.

Ar­no­ku za­sta­na­wiał się nad sło­wa­mi el­fa.

— Kie­dy spo­tka­łem ją po raz pie­r­w­szy mo­je psy by­ły spo­ko­j­ne — gło­ś­no wy­po­wie­dział swo­je my­ś­li — mo­że to je­d­nak nie La­ne­se?

— Mia­ła me­da­lion — wy­ja­ś­nił elf.

— Ja­ki me­da­lion?

— Me­da­lion Se­nu­da, zwa­ny przez lu­dz­kich tę­pi­cie­li Me­da­lio­nem Dnia.

— …? — Ar­no­ku py­ta­ją­co uniósł brwi.

In­gard nie spo­g­lą­dał na nie­go, ale wy­czuł py­ta­nie. Sam czu­j­nie roz­glą­dał się po oko­li­cy.

— Wa­m­pi­ry cze­r­pią swo­ją moc z Lue­no­sa, a księ­życ nie świe­ci swym świa­t­łem, ty­l­ko od­bi­ja świ­a­tło sło­ń­ca. By cho­dzić za dnia, wa­m­pi­ry po­trze­bu­ją ta­kie­go świa­t­ła, któ­re ukry­te jest w Me­da­lio­nach Se­nu­da. Me­da­lio­ny kry­ją ró­w­nież pra­w­dzi­wą na­tu­rę po­two­rów, spra­wia­jąc, że ich zła moc nie jest nie­wy­czu­wa­l­na dla is­tot ży­wych. Ty­l­ko is­to­ty ob­da­rzo­ne du­żą mo­cą mo­gą wy­czuć tak ukry­te­go po­two­ra.

— Do­s­ko­na­ły wy­kład!

Obo­je drgnę­li na dźwięk jej gło­su. Sta­ła z bo­ku od­da­lo­na za­le­d­wie o ki­l­ka kro­ków i wpa­t­ry­wa­ła się w nich nie­na­tu­ra­l­nie roz­sze­rzo­ny­mi i bły­sz­czą­cy­mi oczy­ma. Psy po­ku­li­ły się, a ich po­czą­t­ko­we sko­m­le­nie przeszło w wa­r­cze­nie. Re­ny el­fa po­za­dzie­ra­ły łby, po­trzą­sa­ły ni­mi i fu­cza­ły os­t­rze­ga­w­czo. Mu­sia­ła ulec czę­ś­cio­wej prze­mia­nie i zwie­rzę­ta wy­czu­ły jej na­tu­rę.

 

c.d.n.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2009



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.