e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna Jendzio: „Ostrze nienawiści” — odcinek 4.

Komentarze» Wersja mobilna»

Justyna Jendzio: Ostrze nienawiści - odc. 4.

Późnym popołudniem dotarł do miasteczka. Przed sobą miał jeszcze półtora dnia drogi do oberży i kolejne dwa do zamku jego mistrza. Listy nie były pilne, więc nie musiał podróżować do zmroku i nocować na pustkowiu, by jak najszybciej przebyć dystans. Wolno jechał przez miasteczko, rozglądając się w poszukiwaniu zajazdu. Królowała tu zabudowa charakterystyczna dla miast południa cesarstwa Vallanoru, mimo że byli na północnych rubieżach imperium. Widocznie jednak właściciel ziemski, który zakładał tę mieścinę, pochodził z południa i ukochał tamtejszy styl. Domy były otynkowane, pobielone wapnem lub pomalowane na jasne kolory z łagodnie pochylonymi dwuspadzistymi dachami, pokrytymi wypalaną czerwoną dachówką. Domostwa składały się z zamkniętego kompleksu budynków mieszkalnych i gospodarczych, w większości ustawionych w kwadracie z wewnętrznym dziedzińcem, na który prowadziła jedyna brama. Zamożniejsze posiadłości miały osobne budynki gospodarcze i mieszkalne. Otoczone były wysokim murem bez okien, za którym kryły się cieniste gaje oliwne, ogrody owocowe i warzywne, czasem oczka wodne i fontanny. Domy wzniesiono z kamienia z lokalnych kamieniołomów. Tylko kilka z nich było nieotynkowanych, kilka o kamienno-drewnianych piętrach i dachach z niebieskiego, wapiennego łupka. W miasteczku była świątynia z kolumnadą i rynek z kilkoma pomnikami legendarnych herosów.

Zajazd był duży i dobrze prosperujący. Oddał konia pod opiekę chłopców stajennych i zamówił kąpiel. Dla zamożniejszych gości dostępne były niewielkie łaźnie z dwoma komnatami na ciepłą i zimną wodę i trzema małymi pomieszczeniami z basenikami do prywatnych kąpieli. Publicznych łaźni tu nie było, gdyż miasteczko nie było na tyle zamożne, by je wystawić. Dlatego część mieszkańców korzystała z tych przy zajeździe, za niewielką opłatą.

Po odświeżeniu się zszedł do jadalni na wieczorny posiłek. Uważnie obserwujący gości słudzy natychmiast do niego podeszli. Jeden z nich cały czas usługiwał mu podczas jedzenia, to zabierając puste tace, to podając czyste ręczniki i misy z pachnącą wodą. Oprócz niego tylko jeden jeszcze zamożny szlachcic wieczerzał w zajeździe i był tak usłużnie obsługiwany.

W pewnym momencie ów szlachcic zbliżył się do stolika Tariona.

— Pozdrowienie bogów światłości wam, panie. Jestem Badrius, szlachetnie urodzony, pan leżących o dzień drogi na południe ziem Hartamid. Czyś panie przysłany z zakonu, by potwora ubić?

Tarion gniewnie ściągnął brwi.

— Czy wyglądam na tępiciela?

Szlachcic w geście pojednania podniósł dłoń z trzymanym pucharem napełnionym najlepszym winem z tutejszych winnic.

— Nie chciałem was urazić, panie. Ale wiem, że tutejsi burmistrze i właściciele majątków pisali na zamek, by przysłano bieglejszego w sztuce władania orężem i magią, na którego bogowie jasności łaskawszym okiem spoglądają. Myślałem, że któryś z braci kemeidów zechciał ulżyć naszemu losowi.

Na znak zrozumienia Tarion wskazał mu miejsce przy stoliku.

— Jestem Młodszym Bratem Trzeciego Miecza. Niestety, nie jestem odpowiedzią na tutejsze problemy ze strzygą.

Badrius usiadł i skinął na służącą dziewkę.

— Wina! Najlepszego!

— Słyszałem o tym demonie, panie Badrius.

— O! Z pewnością nie usłyszeliście wszystkich szczegółów — szlachcic aż palił się, by opowiedzieć historię.

Tarion nie miał ochoty na tę bajdę, ale w jakiż lepszy sposób mógł spędzić dzisiejszy wieczór?

— Przedstaw mi sprawę panie Badrius, a szepnę o tym któremuś z mych Starszych Braci.

Szlachcic rad, że znalazł odpowiedniego swym urodzeniem kompana do picia, chętnie opowiadał o wydarzeniach ostatnich miesięcy. Tarion dowiedział się, że między panem Synrusem a panem na zamku Lagrion istniał ostry spór o wielką połać ziemi w rozlewisku rzeki Sivri. Były to idealne tereny do wypasu wielkich stad bydła, handel którym przynosił krocie. Obaj panowie rościli sobie do nich prawa i z czasem, z rozgrywanego na niwie sądowej, konflikt przerodził się w zbrojny. Ponieważ obaj panowie dysponowali podobnymi siłami, żaden z nich nie był w stanie uzyskać przewagi nad drugim. Również prawnicy nie byli w stanie wywalczyć rozstrzygającego werdyktu. Kilka miesięcy temu syn pana Durgan został zamordowany przez bestię, a jego załamany ojciec szybko podupada na zdrowiu. Synrus triumfuje.

— Czyż to nie szczęśliwy dla pana Synrusa zbieg okoliczności? — mocno podchmielony Badrius zaśmiał się, jak z dobrego żartu. — Ma bydlak szczęście. Mnie też by się przydała taka pomoc w pozbyciu się kilku oponentów.

Pijący umiejętnie, żeby się nie upić, Tarion chętniej nadstawił ucha.

— Niech nas bogowie strzegą od takiej pomocy.

Badrius wymachiwał pucharem, rozchlapując wino po swoich szatach.

— E… bogowie nie widzą nas maluczkich i czasem musimy sobie pomóc. Fortuna się do nas uśmiechnęła — po jego ustach pełgał złośliwy uśmieszek. — Chodzą słuchy, że Synrus zwrócił się ku ciemnym mocom, by pomogły mu zgładzić syna Durgana. Ale gdyby tak było, bestia nie mordowałaby jego ludzi i dziewek — przestał na moment wymachiwać pucharem, zastygając w zadumie nad własnymi słowami. — No tak…

— Dziewek?

— O, Synrus lubi ładne buźki, młode, jędrne cycuszki i soczyste pośladki. Grube i chude. Podobno osobiście sprawdza każdą kandydatkę do służby na jego włościach.

Badrius przechylił puchar tak, że dwie strużki czerwonego wina popłynęły mu po szczęce i szyi. Wierzchem dłoni wytarł usta i nadstawił puchar do napełnienia. Wino coraz bardziej uderzało mu do głowy. Tarion chciał wyciągnąć z rozmówcy jak najwięcej, nim ten całkiem uda się w objęcia nimf upojenia.

— Co z tymi dziewkami?

— A co ma być? — zabełkotał Badrius

— Mówiłeś, że bestia je morduje.

Szlachcic czknął.

— E… pij… — Badrius lekceważąco machnął ręką. — Co cię te dziewki… — ponownie czknął i beknął tak, że kilka par oczu zwróciło się na nich. — Chcesz dziewkę…?— ręką zagarnął przechodzącą obok niewolnicę — weź tę.

— Co z dziewkami Synrusa?

— A co ci do te…

Przerwał, bo Tarion odepchnął dziewczynę i chwycił go za tunikę.

— Co z nimi?

— Co z nimi? Co z… nimi? — powtórzył Badrius czkając i usiłując przypomnieć sobie o kogo pytał Tarion. — Nie żyją… cztery… nie, pięć — podnosząc lewą rękę do oczu usiłował doliczyć się ofiar.

— Myślałem, że Synrus więcej gościł ich w łożu — puścił tunikę rozmówcy.

— Bo miał… — Badrius czknął i powstrzymał cofające się wino i zjedzoną wcześniej kolację — te zabite… były po tej, co ją wygnał batami… — zaśmiał się chrapliwie, jednocześnie łykając cisnące mu się do gardła wymiociny — ale pognał… sukę…

Czując, że nie powstrzyma wymiotów wstał i ruszył w kierunku vomitarium. Jednak nim dotarł do pomieszczenia, jego żołądek odmówił współpracy i chlusnął jego zawartością na kamienne płytki dziedzińca. Część wymiocin ściekła mu po brodzie i przodzie tuniki. Natychmiast przyskoczyli do niego słudzy i ujęli go pod pachy, bo zatoczył się i byłby upadł. Stracił władzę w nogach, a jego umysł zupełnie pogrążył się w upojeniu. Zapomniał o rozmowie i tylko wykrzykiwał coś bełkotliwym głosem.

Tarion stracił ochotę na dalsze picie i udał się na spoczynek. Gdy powróci do siedziby zakonu, zrelacjonuje sprawę. Może przyślą tu jednego z braci, by zgładził demona. Za bardzo ta strzyga się panoszy.

Następnego dnia opuścił zajazd wczesnym rankiem. Jechał na przemian stępem, bądź wolnym kłusem, nie męcząc wierzchowca. Jadąc między dwoma wzgórzami porośniętymi lasem piniowym, zobaczył przed sobą oddział jezdnych. Było ich dziewięciu. Na przedzie jechał szlachcic, za nim ośmiu zbrojnych. Strój i postawa szlachcica wskazywały, że był to zamożny pan przyzwyczajony do władzy i okazywania mu szacunku. Choć Tarion nie powinien spodziewać się niczego złego po takim człowieku, na wszelki wypadek sprawdził, czy miecz jest w idealnej pozycji do sięgnięcia po niego.

Szlachcic dostrzegł go i zwolnił. Tarion zjechał nieco na bok, by przepuścić jezdnych, mimo iż sam był szlachcicem, jednak nie tak znacznym jak wskazywał na to ubiór i oddział zbrojnych nadjeżdżającego. Nie chciał też kłopotów.

Zbliżywszy się nieznajomy zatrzymał konia i zmierzył wzrokiem Tariona.

— Pozdrowienie ci, sługo Wielkiej Bogini.

Przykładając pięść do czoła, Tarion ukłonił się starożytnym zwyczajem kemeidów. Pięść oznaczała siłę w walce, czoło rozum. Dotknięcie pięścią czoła było symbolem połączenia tych dwóch cech w służbie małżonki najwyższego z bogów Naoru.

— Jestem Synrus, pan na zamku Kandar, pan ziemi Kanri, wasal Pirru.

Przedstawiając się, zmusił kemeidę do tego samego.

— Brat w przysiędze Kemeidów Tarion, Młodszy Brat Wyższego Miecza, szlachetnie urodzony, dziedzic Idgren.

Synrus, rosły czterdziestolatek o kwadratowej szczęce i niebieskich oczach, z niezadowoleniem ściągnął czoło.

— Idgren? Nie słyszałem.

— To na północnym zachodzie.

Synrus z lekką pogardą wydął wargi, Gdyby to było większe miasto, duża twierdza lub pałac, zapewne słyszałby. Ten szlachcic musiał być jednak z mniej znacznego rodu i niezbyt majętny.

— Jesteś z Ranidor? Nie przypominam sobie, bym słyszał twe imię. A znam braci Wyższego Miecza.

— Jestem sługą Wielkiego Mistrza Fargaiosa.

— Warownia Magrir — pokiwał głową. — Jesteś kawałek drogi od swego domu. Cóż wygnało cię w tak daleką drogę?

— Obowiązki.

Synrus uważnie spoglądał mu w oczy.

— Gdy Bracia Kemeidzi Wyższego Miecza ruszają się ze swych siedzib, należy spodziewać się kłopotów.

— Naszym obowiązkiem jest ścigać zło i strzec Naoru przed zakusami Hodgorna.

Kąciki ust Synrusa drgnęły w udawanym uśmiechu, ale jego oczy pozostały zimne.

— Tu nie znajdziecie, panie, sług zła.

— Ostatnio dużo ludzi tu ginie.

— To dzikie okolice, nie równają się z ziemiami południa. Dużo tu zwierza.

— To prawda. Dużo.

Obaj spoglądali sobie w oczy, zdając sobie sprawę, że wiedzą więcej niż mówią.

Synrus ponownie sztucznie się uśmiechnął i delikatnie skinął głową.

— Niech bogowie strzegą was przed złem — pożegnał się.

— I was, dostojny Synrusie.

Pan na zamku Kandar stuknął konia piętami i powodując nim jedną ręką przejechał obok Tariona tak, że ten musiał jeszcze bardziej usunąć się na bok. Tarion już wiedział, że Synrus dużo przemilczał. Mógł zwyczajnie nie chcieć takiego rozgłosu, albo miał coś do ukrycia. Czy to on korzystał z usług ciemnych mocy? Wskazywałaby na to śmierć syna jego wroga. Ale co z atakami na jego ludzi? Postanowił wrócić i zbadać tę sprawę. Zresztą był to jego obowiązek. Jeżeli zachodziło podejrzenie celowego wpuszczania demonów na Naor, obowiązkiem kemeidy było to zbadać.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.