e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna Jendzio: „Ostrze nienawiści” — odcinek 5.

Komentarze» Wersja mobilna»

Justyna Jendzio: Ostrze nienawiści - odc. 5.

Wieczorem zboczył z drogi i wjechał na wzgórze. Za sobą zostawił most i akwedukt na rzece Sivria. Dookoła rozpościerały się gęste lasy będące częścią włości przynależących do zamku Lagrion. Gdyby jechał jeszcze jakiś czas na przełaj, dojechałby do warowni. Skróciłby też sobie drogę do zamku Magrir. Nie chciał jednak zbaczać znacznie z traktu, ani jechać po zmroku w nieznanym terenie. Zawsze istniało ryzyko natrafienia na bagno, rozpadlinę czy zwyczajnie zgubienia się w gęstwie drzew i górzystym terenie.

Na zboczu znalazł zagłębienie, które nadawało się do noclegu. Rozsiodłał konia i puścił luzem, by się pasł. Nie obawiał się, że ucieknie. Wierzchowiec służył mu już kilka lat, był odpowiednio przeszkolony i przywiązany do swojego pana. W razie gdy ktoś będzie się zbliżał, ostrzeże go parsknięciem lub cichym chrapaniem. W wygrzebanym nożem i kawałkiem ostrego kamienia zagłębieniu rozpalił niewielki ogień, starając się, by płomień nie strzelał za wysoko w górę i nie dymił. Mężczyzna pościelił koc na ziemi blisko ognia, gdyż noc była chłodna. Okrył się swym płaszczem, przyciągnął do ciała miecz i zasnął czujnym snem.

Wydawało mu się, że dopiero co zamknął oczy, gdy głośne sapnięcie konia wyrwało go ze snu. Natychmiast otrzeźwiał uświadamiając sobie, że koń go ostrzegał. Ostrożnie otworzył oczy i mrużąc je, by blask białek nie został zauważony przez wroga, uważnie rozejrzał się dookoła. Widoczność była dobra, gdyż blask stojącego na niebie niemal w pełni lunaris, zimnym światłem zalewał okolicę. Nikogo nie dostrzegł. Zatem wróg musiał znajdować się za plecami. Udając przewracającego się w śnie na drugi bok, obrócił się i szybkim spojrzeniem zlustrował najbliższą okolicę. Nie dostrzegł nic podejrzanego, ale wyczuwał czyjąś obecność. Zdecydowanie ktoś czaił się w pobliżu. Skupił się próbując wyczuć, skąd dobiegało go to odczucie. I wówczas poczuł ten chłód. Nie nocy, ale chłód duszy, która wyczuwa zło toczące inną duszę. Z pewnością nie byli to rabusie, ale demon, istota przeklęta. Od razu przyszła mu na myśl strzyga, o której wszyscy tu rozprawiali. Ale poczuł jeszcze coś. To poczuł już wtedy, gdy nocował w oberży, gdy obserwowała go ta dziewka. Zdziwiło go to, choć nie miał czasu analizować swojego spostrzeżenia. Sięgnął po miecz i wolno wstał. Strzyga nie będzie próbowała go zajść po cichu i okraść, a zabić. Dla niej był tylko pokarmem. Musiała jeść, by zregenerować swoje gnijące organy. Jeżeli go rozedrze, zeżre jego serce, nerki, a przede wszystkim wątrobę. Była przeklętą i tylko pokarm z ludzkiego ciała utrzymywał ją przy życiu. Jednak on nie zamierzał kończyć jako posiłek demona.

 

Koń głośno zachrapał i potrząsnął głową. Nie był uwiązany, gdyż szkolenie, jakie przeszedł, zrobiło z niego świetnego towarzysza Tariona w podróży i w walce. Nigdy by nie zostawił swojego pana. W bitwie dotkliwie kąsał i kopał przeciwnika. W razie potrzeby potrafił klęknąć lub wyskoczyć w górę, dając zakonnikowi lepsze pole do walki. Teraz czujnie rozglądał się za niebezpieczeństwem, cichutko rżąc i chrapiąc nerwowo. On również wyczuwał czające się zło i jego zdenerwowanie uwidaczniało się w uderzaniu kopytem w ziemię, potrząsaniu łbem i ostrym machaniu ogonem.

Tarion z rzeczy leżących obok siodła podniósł niedużą tarczę zakładaną na przedramię w ten sposób, że dłoń pozostawała swobodna i można było w niej mieć dodatkowy miecz lub sztylet. On miał krótki miecz. Dłuższy trzymał w prawej dłoni, którą dotknął wiszącego na piersi medalionu, symbolu jego przynależności do zakonu i oznaki jego stanowiska. Był to również symbol mocy chroniący jego właściciela przed złem, z jakim często kemeidzcy zakonnicy mieli do czynienia. Nie był potężny, ale dawał dodatkowe siły i blokował przeciwnika, nieco go spowalniając A to było już wiele, zważywszy, że strzygi były szybkie i zajadłe w ataku. Żałował, że nie miał wykuwanego przez elfy sztyletu yenew, którego moc zabiłaby demona przy jego najlżejszym ranieniu. W zamku jego zakonu były takie ostrza, ale zabierano je tylko, gdy rycerze udawali się na niebezpieczne wyprawy do miejsc wypełnionych pradawną mocą. A on podróżował jedynie jako kurier. Wyjątkowo, gdyż wiadomości, jakie przewoził, nie zostałyby powierzone zwykłym gońcom.

Tarion głośno wypowiedział zaklęcie, które zgromadziło nieco mocy wokół jego osoby, polepszając mu wzrok i szybkość ruchów. Usłyszał chrypiące mruknięcie oznaczające, że moc zaklęcia nieprzyjemnie podrażniła znajdującą się w polu jego oddziaływania strzygę.

— Pokaż się upiorzyco! Wiem, że tu jesteś piekielny pomiocie! — rzucił demonowi wyzwanie przyjmując czujną postawę i dzierżąc w dłoni skierowane w górę ostrze.

W odpowiedzi usłyszał ryk i jakaś ciemna postać przemknęła między drzewami. Ogier zakwiczał, bryknął w miejscu i kręcił się zgodnie z kierunkiem, w którym okrążała ich strzyga.

W końcu zbliżyła się na tyle, że mógł dostrzec ją w słabym świetle gwiazd i rąbka księżyca. Wyglądała jak zdeformowana małpa o bezwłosym, ciemnoszarym ciele, ze spłaszczonym łbem o wysuniętej twarzy, której wargi nie były w stanie całkowicie przykryć dwóch rzędów ciemnych zębów. Na czaszce tkwiły kępy i pasma resztek jasnych włosów. Uszu nie było — odpadły, a po bokach widniały porośnięte sztywnymi kłakami dziury ukazujące zalane woskiem i brudem ślimacznice, wkręcające się w głąb łba. Jej ciało było żylaste, zupełnie bez tłuszczu. Węzły mięśni ruszały się pod skórą. Barczyste ramiona znamionowały szybkość i siłę. Żebra szerokiej klatki piersiowej unosiły się przy każdym oddechu, którego smród dolatywał nawet do nozdrzy szlachcica. Gdy strzyga żerowała, mogła oddzielać je od mostka, jeszcze bardziej poszerzając swe ciało, by mogło pochłonąć jak największą porcję makabrycznego posiłku. Ręce były nienaturalnie wydłużone, sięgały do kolan, a palce były dodatkowo uzbrojone w pazury długości palców, na których tkwiły. Nogi miały skrócone uda, ale wydłużone stopy i palce, rozczapierzone jak u drapieżnego ptaka. Z pięty wyrastał dodatkowy pazur, którego w walce upiorzyca mogła używać jak ostrogi. Przedramiona, ramiona, uda i częściowo brzuch pokrywały zielonkawo-szare łuski, chroniące strzygę w walce niczym pancerz. Całe jej ciało pstrzyły ciemne plamy i zgorzele zgnilizny, ślady rozkładu, jaki dotknął jej ludzkiego ciała, nim uległo przemianie w ciało demona. Smród tego rozkładu dusił szlachcica i powodował nieprzyjemne kurcze żołądka. To też była broń potwora, rozpraszająca i osłabiająca przeciwnika.

Jeszcze coś przyciągnęło wyostrzony wzrok kemeidy. Była to szeroka, ciemna pręga wokół szyi — ślad po sznurze. To świadczyło o sposobie, w jaki zginęła dziewczyna, która później stała się strzygą. Ale i brzuch był dziwnie sino-czerwony, jakby ktoś zadał w niego wiele ciosów pałką bądź buciorami. One również musiały być przyczyną zgonu. Z tymi ranami przeobrażenie nie poradziło sobie do końca, dając świadectwo sposobu śmierci nieszczęśniczki.

Najdziwniejszy jednak był dyndający na szyi potwora medalion. Już taki widział… Nandri! A więc to ona parała się ciemna magią i oddała się we władanie woli Hodgorna! Oj, policzy się z tą dziewką!

Strzyga stanęła tak, by mógł ją dokładnie widzieć i z bulgotaniem nienawiści w gardle taksowała go spojrzeniem.

— No, przeklęty pomiocie Hodgorna — mężczyzna mocniej ścisnął w dłoniach miecz.

Potworzyca pochyliła się, głośno wciągając w nozdrza powietrze, jakby chciała wyczuć jego strach. Jej żółte ślepia rozszerzyły się, wargi ściągnęły, a wyrostki na kręgosłupie powiększyły niczym grzebień na rozdrażnionym okoniu. Tarion stanął szerzej na nogach, cofnął niechronioną tarczą rękę, lewą wysuwając do przodu.

— No, dalej.

Strzyga wrzasnęła i skoczyła. Ale ku zaskoczeniu mężczyzny nie na niego, a na jego wierzchowca. Chciała zabić zwierzę i pozbawić go możliwości szybkiej ucieczki. Było to tym dziwniejsze, że zwykłe, niewładające magią demony rozumowały bardzo prosto, nie stosując taktyki, a tylko za wszelką cenę usiłowały dopaść upatrzoną ofiarę. Ta bezmyślność szybko gubiła większość z nich. Bardzo nieliczne przeżywały na tyle długo, by zacząć ewoluować i zyskiwać świadomość. Ale jeżeli ta strzyga była… nie mogła jeszcze przejść metamorfozy?

Szczęściem dla Tariona zaatakowany ogier błyskawicznie odwrócił się i kwicząc, z zaciekłością prał zadem w atakującą, która wydłużonymi łapami usiłowała go sięgnąć. Chyba nie spodziewała się takiego oporu, bo gdy jedno z kopyt trafiło ją w nadgarstek, wydała z siebie przeraźliwy wizg i na moment odskoczyła od zwierzęcia. Tarion rzucił się na pomoc koniowi i zaatakował, tnąc mieczem po drugiej ręce upiorzycy. Ostrze przecięło skórę, ale nie zgruchotało kości, gdyż większy impet uderzenia przejęły na siebie ochraniające ją łuski. Strzyga natychmiast porzuciła myśl o zabiciu konia i stawiła czoło Tarionowi. Zamachnęła się lewą łapą, trafiając w tarczę. Gdy wycofywała rękę, mężczyzna krótkim ostrzem przeciął żyły w jej nadgarstku. Bluznęła czarna krew, rozsiewając wokół jeszcze większy odór. Strzyga odbiła się i skoczyła na mężczyznę. Zasłonił się tarczą i prawym mieczem odbił wycelowane w jego gardło pazury jednej z łap, ale drugą zdołała sięgnąć jego ramienia. Rozcięła je szarpnięciem od piersi ku łopatce. Dobrze, że uchylił głowę, inaczej kły wyciągnięte w jego stronę zamknęłyby się na jego twarzy. Zderzyła się z nim i przewróciła go swym ciężarem. Jednym z kolan ugniotła klatkę piersiową, pazurami drugiej nogi zaparła się w ziemię, by zwiększyć siłę nacisku. Prawą łapą wbiła się w jego pokiereszowane ramię, by złamać go bólem. Walczyła świadomie — jak wojownik, nie jak dzika bestia. Nie mógł bronić się przed tym ciosem, gdyż obiema rękami blokował jej gardło, by kłami nie rozszarpała jego własnego gardła. Strzyga ponownie przeciągnęła szponami wzdłuż jego ciała, rozcinając ramię po łokieć. Sięgnęła do jego brzucha. Wydarłaby mu flaki i zakończyła sprawę, gdyby nie atak jego wiernego wierzchowca. Koń z kwikiem, brykając doskoczył do walczących i odwróciwszy się tyłem, wierzgał w stronę upiorzycy z całych sił. Dwa bryknięcia przeleciały nad głową demona, ale trzecie trafiło go z całym impetem w tył czaszki. Koń był kuty na ostro, gdyż musiał być zwrotny w walce i treningowych potyczkach. Teraz to kucie uratowało Tarionowi życie. Usłyszał uderzenie, niemal jednoczesne głuche chrupnięcie i strzyga poleciała w bok, bezwładnie upadając na ziemię. Ogier wierzgając, jeszcze cztery razy odbiegł kilka kroków, kątem oka oglądając się przez ustawioną wysoko szyję, czy bestia go nie goni. Zawrócił i wyginając umięśniony kark w łuk, ostrzegawczo uderzał kopytami w ziemię, wyrywając fontanny darni i kamyków.

Mimo bólu Tarion wstał szybko i ruszył na strzygę. Krew kilkoma stróżkami płynęła po łokciu ku nadgarstkowi i skapywała na ziemię. Zaklęcie łagodziło ból, ale nie było w stanie zablokować utraty sił, które tracił z każdą wypływającą z niego krwawą kroplą. Strzyga powoli podniosła się na czworaka. Była zamroczona. Trzepała łbem jak uderzony kijem w czerep pies. Wtedy Tarion zobaczył, że cały tył czaszki został wyrwany, a mózg razem z krwią wylewał się na jej krótki kark. Oczywiście taka rana nie zabije demona, a światło księżyca dostarczy jej sił do regeneracji ciała. Szczęściem dla mężczyzny nie było pełni i samouzdrawianie przebiegało bardzo wolno. Tarion nie czekał. Dobiegł do strzygi i z całych sił wraził miecz między żebra jej lewego boku, kierując ku sercu. Zaryczała, a koń odpowiedział wściekłym parskaniem i brykaniem. Machnięciem łapy wybiła mężczyźnie broń z ręki i wyszarpnęła ostrze. Wyszło w bluzgu cuchnącej krwi. Ponownie machnęła usiłując go pochwycić, lecz uniknął ciosu. Wykorzystał chwilę, gdy zastygła zbierając się w sobie i podniósł leżącą dwa kroki dalej broń. Cała klinga umazana była w lepkiej, cuchnącej cieczy. Zbierając resztki sił ponownie doskoczył, pochwycił miecz i wbił go demonicy w oko. Po tym upadł na kolana. Znowu ryknęła. Cofając się na czworakach, odpełzała w las. Wstała na drżących nogach. Obijała się o drzewa i padała w nierównościach, ale uciekała. Zostając — zginęłaby. Noc miała się ku końcowi i moce regeneracyjne upiorzycy bardzo osłabły. Musi jak najszybciej znaleźć bezpieczną kryjówkę i w niej czekać ozdrowienia. Tarion również wstał. Chciał ją gonić, ale po trzech krokach nogi nagle odmówiły mu posłuszeństwa, drzewa zawirowały, a noc stała się jeszcze bardziej czarna, jakby gwiazdy nagle przykryła zasłona chmur.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.