e-czytelnia™ Wydawnictwa „e media” = literatura w internecie

e-czytelnia ` e media` - Strona główna

wersja e-czytelni™ dla urządzeń mobilnych Przejdź do treści

Internetowa czytelnia dobrym miejscem na Twój debiut literacki

Facebook



Justyna Jendzio: „Ostrze nienawiści” — odcinek 6.

Komentarze» Wersja mobilna»

Justyna Jendzio: Ostrze nienawiści - odc. 6.

Ocknął się, gdy słońce stało już wysoko. Obraz był przez chwilę niewyraźny, ale zaraz dostrzegł bujające się na wietrze wierzchołki sosen, pinii i świerków. Doleciał go ohydny zapach. Natychmiast przypomniał sobie wydarzenia minionej nocy. Wiedziony instynktem chciał zerwać się na równe nogi, odruchowo sięgając do pasa po miecz, ale potworny ból wygiął go do tyłu i legł na plecach. Zaciskając zęby obrócił się na bok w kierunku źródła koszmarnego zapachu. Dostrzegł kucającą postać, patykiem grzebiącą w węglach ogniska, nad którym piekło się mięso jakiegoś na wpół oskubanego ptaka. Dalej spokojnie pasł się jego ogier, czujnie jednak łypiący na obcego i gotowy w każdej chwili bronić swojego pana. Koń cały czas ostrzegawczo prychał lub cicho rżał, okazując podenerwowanie i zaniepokojenie obecnością tego człowieka.

Mężczyzna grzebiący w ognisku słyszał jęk rannego o odwrócił głowę. Oczom Tariona ukazała się twarz Szczura. Szlachcic ponownie odruchowo sięgnął do pasa, tym razem w poszukiwaniu noża.

— Nie obawiaj się, panie. Nie zabiję was — cienkim, nienaturalnie słodkim głosem odezwał się Szczur.

— Spróbowałbyś tylko… — sycząc z bólu zagroził Tarion.

Odcinając nożem szlachcica kawałek mięsa od pieczonej tuszki, Szczur włożył go do ust razem z oblepiającymi ją piórami. Potem żuł z wyraźnie zadowoloną miną. Tarion poczuł, jak jego żołądek podjeżdża mu do gardła. Szczur przełknął.

— Po tym jak was strzyga sprawiła, nie miałbym najmniejszych problemów.

Na te słowa ogier poderwał łeb, tak jakby zrozumiał słowa Szczura. Rozdął nozdrza i ostrzegawczo zgrzytnął zębami. Brudas z zaniepokojeniem spojrzał na wierzchowca i zaburczał jak rozwścieczony kot. Niechybnie musiał mieć starcie z koniem. Być może usiłował ograbić nieprzytomnego, a koń nie pozwolił mu na to. Szczur wolno sięgnął do odłożonego przy stopach noża.

— Nawet nie próbuj — ostrzegł go kemeida, wolno unosząc się do siadu.

Brudas cofnął rękę.

— Uratował wam życie, panie. Widziałem.

— Widziałeś? — Tarion oglądał prowizoryczny opatrunek uczyniony z własnej, podartej na pasy tuniki.

Powąchał go. Śmierdział moczem.

— Widziałem.

— Dlaczego mi nie pomogłeś?

— Czym? Zębami? Poza tym, to nie moja sprawa — włożył kolejny kęs do ust.

Powstrzymując odruch wymiotny, Tarion wstał i chwiejnym krokiem zbliżył się do ogniska.

— A czym zabijasz ptaki?

Szczur wskazał na tkwiącą za paskiem procę. Rzeczywiście, broń była nieodpowiednia na strzygi.

— Musisz, panie, do cyrulika. Ranę trzeba pozszywać. Ja nie mam ani igieł, ani baranich kiszek.

— Dlaczego cię nie zaatakowała? — spytał podejrzliwie, ignorując ostatnią uwagę jedzącego.

— Ja jej nie interesuję. Nie jestem też dla niej zagrożeniem — pożerał udko razem z kośćmi. — To was chce dopaść.

— Bzdury pleciesz. Przypadek, że mnie zaatakowała.

Szczur wykrzywił twarz w czymś, co miało być uśmiechem. Nie dyskutował. Przekonał się, że nie warto gniewać pana Tariona, a liczył, że za okazaną pomoc otrzyma parę miedziaków zapłaty.

Kemeida rozważał słowa Szczura. Przypomniał też sobie ozdobę widzianą na szyi strzygi i włosy zjeżyły mu się na głowie.

— Jak będziecie czuli się na siłach, zabiorę was do zajazdu Manrusa — ciągnął dalej Szczur. — Tam jest cyrulik.

— Siodłaj konia!

Szczur z niepokojem popatrzył na ogiera.

— Nie podejdę do niego.

Tarion z wysiłkiem wstał i zbliżył się do ogiera, który podniósł głowę i złożył ją na ramieniu swojego pana, z wyraźną przyjemnością przyjmując głaskanie i poklepywanie po szyi.

— Teraz cię nie zaatakuje. Siodłaj. Powiem ci jak.

Mimo uspakajania przez swego pana ogier kręcił się, chrapał nerwowo, kładł uszy i podnosił na przemian zadnie nogi, grożąc Szczurowi kopniakiem. Bardziej jednak od konia brudas bał się gniewu kemeidy.

Gdy koń był gotowy, Szczur pomógł mężczyźnie wdrapać się na siodło. Tarion zaciskał zęby, bowiem ból palił go żywym ogniem. Był to moment, gdy rana puchła i odczuwał ją szczególnie intensywnie. Jeżeli nie wda się zapalenie, za niedługi czas ból zelżeje i zacznie ustępować

— Trzeba ostrożnie jechać, inaczej rana będzie mocno krwawić.

— Ty wiesz, dlaczego mnie zaatakowała — popatrzył w oczy obszarpańcowi, nie zwracając uwagi na poprzednie słowa swego niezwykłego pomocnika.

Szczur zamrugał oczami.

— Jesteś, panie, jej zagrożeniem…

— Została nasłana — powstrzymując wybuch gniewu, Tarion poprawił się w siodle.

— Nie, panie…

Szlachcic zawrócił konia i stuknął go piętami.

— Czas naprawić błąd — powiedział na odjezdnym.

— Nie, panie! Zaczekajcie, panie, na mnie…! — krzyknął Szczur i rzucił się do biegu za znikającym między drzewami kemeidą.

 

Późnym popołudniem, słaniający się z wysiłku Tarion wjechał na dziedziniec zajazdu. Oddychał z wysiłkiem, całą lewą rękę miał czerwoną od zasychającej krwi.

— Na wszystkie demony piekieł — zaklął Manrus. — Cóż was spotkało? Cyrulika! — wrzasnął do przechodzącego obok pachołka.

Podtrzymał rycerza, inaczej ów przewróciłby się przy zsiadaniu z konia.

— Gdzie Nandri?

— Kto? — nie zrozumiał karczmarz.

— Twoja służka.

— Nandri? Po co o nią pytacie?

— Każ ją uwięzić. I niech zabiorą jej wisior z szyi.

Manrus nie do końca pojmował, czego żąda pan Tarion, ale nakazał spełnić jego polecenie.

Tarion w pokoiku na poddaszu czekał na cyrulika. Ramię bolało go niemiłosiernie. Polecił przynieść wrzątek, miednicę, czyste szmatki i kubek. Szybko spełniono jego życzenie.

– Zawołaj jedną ze swoich dziewek, taka najczystszą i niech dobrze wyszoruje ręce ługiem — powiedział do Manrusa.

Karczmarz udał się spełnić polecenie kemeidy.

— Panie, cyrulika wezwano do chorego — zadyszany czeladny pachołek wszedł do izby Tariona.

— Nieważne. Sam sobie poradzę.

I tak nie ufał wiejskim i małomiasteczkowym medykom, z których znacząca większość nie pobierała nauk w żadnych szkołach i uczelniach, a wiedzę zdobywała terminując u sobie podobnych medyków i znachorów. Dlatego nawet nie był niezadowolony z nieobecności cyrulika.

Mężczyzna wygrzebał ze swych rzeczy igłę i jedwabne nici, które zawsze woził jako rzeczy niezbędne. Powinien był zszyć ranę rano, ale nie dość, że nie miał jak jej oczyścić, to jeszcze nie mógł poprosić Szczura o pomoc. Wyjął też mieszek z mieszanką ziół, którą otrzymał od kemeidzkiego maga i uczonego. W każdym zamku Kemeidów istniała pracownia alchemiczna i zielarska, gdzie wyszkoleni uczniowie mistrza magii zaopatrywali swych braci zakonnych w medykamenty i wywary z ziół mające uśmierzać ból i przyspieszać gojenie ran. Zalał porcję ziół wrzątkiem i odstawił do ostygnięcia.

W tym czasie rozciął zrobiony mu przez Szczura opatrunek i odrzucił szmatę z obrzydzeniem. Ku jego zaskoczeniu rana nie wykazywała oznak zaognienia. Czystą wodą przemył i oczyścił sobie ranę, krzywiąc się przy tym z bólu i wypowiadając magiczne formuły, mające odpędzić zło i nie dopuścić do późniejszego ropienia rany. Jako członek zakonu kemeidów przeszedł podstawowe przeszkolenie z zakresu medycyny. W końcu ich zakon powołany został do walki ze złem i jego bracia w przysiędze niejednokrotnie musieli dobywać miecza w starciach ze sługami boga ciemności Hodgorna.

Gdy rana była oczyszczona, zjawił się Manrus w towarzystwie dziewki. Kemeida ocenił ją jednym spojrzeniem. Bardziej nadawała się do miłosnych figli jak na pomocnicę medyka, ale będzie musiała mu wystarczyć.

— Nawlecz igłę.

Zrozumiała, jakie zadanie jej przypadnie i pobladła. Widząc to Tarion zaklął w duchu. Że też przypadła mu taka niezguła.

— Ruszże się dziewko! — burknął na nią, co przywróciło ją ku przytomności.

Gdy igła była nawleczona, wypił kubek wywaru i usiadł na niskim zydlu.

— Zaczniesz stąd — wskazał palcem — tylko ostrożnie. Ma być równo, by mnie nie ciągnęło i nie drażniło. No, dalej.

Dziewka była z tych, co potrzebowały zdecydowanego traktowania. To ją mobilizowało i pomagało wziąć się w garść. Nadal blada, ostrożnie zakładała szwy pod czujnym okiem kemeidy. Miała pięć takich cięć do połatania. Mniejsze zadrapania wygoją się same.

W tym czasie Manrus bawił się trzymanym w ręku wisiorem, zerwanym z szyi Nandri.

— Dlaczego kazałeś ją zamknąć?

— To, co trzymasz w ręku, to amulet do kontrolowania demona.

Oberżysta zamarł, poczerwieniał ze zdenerwowania, wyciągnął przed siebie rękę i puścił wisior tak, że zadyndał na kawałku rzemienia niczym ryba na haczyku. Dziewka pisnęła, tłumiąc okrzyk przestrachu.

— Skup się — ofuknął ją kemeida. — Ta rzecz cię nie zje.

Blada już jak kreda, drżącymi rękoma kontynuowała zszywanie rany. Tarion uważnie śledził jej ruchy.

—To… to… — stękał grubas.

— To nie ściągnie na was ani zła, ani demona — uspokoił oboje Tarion, odgadując ich myśli. — Trzeba jeszcze znać zaklęcia i odprawić rytuał, by panować nad bestią. Samo, jest tylko kawałkiem drewna.

Manrus nie wyglądał na uspokojonego. Nadal trzymał amulet na kawałku rzemienia, w wyciągniętej przed siebie dłoni, jakby obawiając się, że go ugryzie.

— Nandri…? — Manrus nie musiał wypowiedzieć pytania, by Tarion wiedział o co pyta.

— Tak, ona. Użyła zwłok jakiegoś wisielca.

Marszcząc brwi, Manrus szukał w pamięci jakiegoś wydarzenia.

— Była taka. Powiesiła się na moście nad Sivrią kilka księżyców temu.

— Miejscowa?

Przecząco pokręcił głową.

— Nie. Podobno pracowała na zamku Kandar.

Słowa Manrusa bardzo zaciekawiły Tariona. Czuł, że Synrus coś skrywa przed nim. Teraz utwierdzał się w podejrzeniach. Będzie musiał zbadać tę sprawę. Czyżby szlachcic skorzystał z usług Nandri, by zamordować syna swego ziemskiego sąsiada?

Dziewka skończyła zszywać rany i delikatnie okręciła je bandażami. Rannemu zaczęły bardzo ciążyć powieki. To efekt działania wypitych ziół. Z trudem dowlókł się do przyniesionych przez pachołków juków i wyciągnął dwie miedziane monety. Podał je uszczęśliwionej dziewce, na widok których rumieńce ponownie wystąpiły jej na twarz. Chwyciła monety, zabrała misę z zaczerwienioną wodą i pływającymi w niej szmatami, po czym śpiesznie wyszła.

— Niech nikt mi nie zawraca głowy do rana. Jutro zabiorę Nandri do Magrir.

Gdy Manrus wyszedł, szybko zaryglował drzwi i w butach i odzieniu ciężko zwalił się na proste łoże z siennikiem. Natychmiast zasnął.

cdn.

© Copyright by Justyna Jendzio, 2010



[ góra ]

e-czytelnia

[ powrót ] | [ góra ]

 


 


Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień dotyczących cookies, umieszcza je w pamięci Twojego urządzenia. Więcej informacji na temat plików cookies znajdziesz pod adresem http://wszystkoociasteczkach.pl/ lub w sekcji „Pomoc” w menu przeglądarki internetowej.